Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Historia

Spisek w bibliotece

J.P. Morgan: człowiek, który pokonał amerykański kryzys

Karykatura z 1911 r. z pisma Puck Magazine, przedstawiająca J.P. Morgana w towarzystwie Wuja Sama. Karykatura z 1911 r. z pisma Puck Magazine, przedstawiająca J.P. Morgana w towarzystwie Wuja Sama. Polityka
W dzisiejszych kryzysowych czasach warto przypomnieć, jak Ameryka ratowała się z kryzysu w epoce, gdy nie miała banku centralnego.
Biuro maklera gieldowego, 1900 r. Notowania przekazywano wówczas telegrafem.Corbis Biuro maklera gieldowego, 1900 r. Notowania przekazywano wówczas telegrafem.
Siedziba J.P. Morgana przy Wall Street.Bettmann/Corbis Siedziba J.P. Morgana przy Wall Street.
Pogrzeb J.P. Morgana w Hartford, 14 kwietnia 1913 r.Bettmann/Corbis Pogrzeb J.P. Morgana w Hartford, 14 kwietnia 1913 r.

Na rogu nowojorskiej Madison Avenue i Trzydziestej Szóstej ulicy, przecznicę od obecnej siedziby polskiego konsulatu, mieści się kompleks budynków z różnych epok, niedawno połączonych według projektu Renzo Piano. Niegdyś stał tam pierwszy prywatny zelektryfikowany dom mieszkalny w Nowym Jorku, rezydencja jednego z najbogatszych i najpotężniejszych finansistów Stanów Zjednoczonych. Po jego śmierci, w latach 20. XX w. dom zburzono, żeby powiększyć wciąż rozrastającą się bibliotekę właściciela. Już na początku wieku z trudem mieściła imponujące zbiory starodruków, rękopisów i inkunabułów (w tym aż trzy egzemplarze Biblii Gutenberga), szkiców (m.in. Leonarda da Vinci, Michała Anioła, Dürera), a także jeden z największych na świecie zbiorów pieczęci cylindrycznych z Mezopotamii. W latach 1902–06 w nieco bombastycznym, ale obowiązującym wówczas stylu Beaux-Arts obok domu wzniesiono osobny budynek biblioteki. Szacuje się, że w ciągu ostatnich 20 lat życia kolekcjoner wydał na swoje zbiory ok. 60 mln dol., czyli ok. 900 mln dzisiejszych.

Były to imponujące kwoty, ale John Pierpont Morgan – dla przyjaciół po prostu Pierpont, a na nowojorskich ulicach znany jako Jowisz – nie mógł narzekać na brak pieniędzy. Był człowiekiem instytucją, najpotężniejszym bankierem w kraju i współwłaścicielem U.S. Steel, pierwszej korporacji na świecie o wartości ponad miliarda ówczesnych dolarów, czyli dwukrotnie więcej niż cały ówczesny budżet Stanów Zjednoczonych. Zazwyczaj inwestował z zyskiem, np. współfinansując wynalazki Edisona i pomagając mu stworzyć General Electric (przez jakiś czas łożył także na Nicola Teslę, ale uznał, że biznes nie rokuje), choć zdarzało mu się też podejmować błędne decyzje, np. inwestycje w linie żeglugi transoceanicznej (White Star Line, która zwodowała „Titanica”, należała pośrednio do Morgana, a on sam miał bilet na dziewiczy rejs transatlantyku). Nie zawsze też zachowywał się należycie, bezwzględnie zwalczając konkurencję oraz knując i manipulując w celu zdominowania rynku. Jednak w nocy z 2 na 3 listopada 1907 r. w nowo wybudowanej bibliotece potajemnie naradzając się z wierchuszką nowojorskich bankierów zmusił ich do uratowania tonącej gospodarki kraju.

Pod koniec XIX w. dominującym problemem gospodarczym Stanów było to, czy dolar ma być oparty wyłącznie na złocie, czy też, tak jak było do tej pory, na złocie i srebrze równocześnie. Pierwsze rozwiązanie zapewniało pieniądzu stabilność, a przez to sprzyjało bankom i przedsiębiorstwom; drugie sprzyjało inflacji, a przez to było korzystne dla farmerów. Ponieważ jednak zgodnie z teorią Kopernika-Greshama gorszy pieniądz (srebro) wypiera lepszy (złoto), w 1893 r. federalne rezerwy złota stopniały tak bardzo, że rząd nie był w stanie wykupić wyemitowanych przez siebie obligacji.

Bankructwo dwóch przedsiębiorstw kolejowych wywołało panikę na Wall Street. Miliony Amerykanów znalazły się bez pracy, wybuchły ogromne strajki, a niektórzy desperaci wyruszyli na Waszyngton, m.in. Armia Powszechnego Dobra w Chrystusie robotników kolejowych pod przywództwem niejakiego „generała” Coxeya, który do tego stopnia miał obsesję na punkcie reformy monetarnej, że nazwał syna Legal Tender (Legalna Waluta). Do stolicy dotarła ich garstka, ale i tak wzbudzili przerażenie. Echo ówczesnego sporu zwolenników waluty złotej i srebrnej widać m.in. w „Czarnoksiężniku z krainy Oz” Franka L. Bauma z 1900 r. (zdaniem niektórych będącą w równym stopniu książką dla dzieci, co i polityczną satyrą), gdzie naiwna Dorotka z rolniczego Kansas, w srebrnych bucikach na nogach, idzie złotą drogą na wschód do stolicy prosić o wsparcie potężnego władcę krainy, który jednak okazuje się bezsilnym krętaczem.

Prezydent Grover Cleveland, walczący z rakiem jamy ustnej, a dodatkowo zaaferowany ciążą małżonki, zwrócił się z prośbą o pomoc do finansistów. Od 1837 r. Stany Zjednoczone nie miały banku centralnego, a instytucji finansowych było ponad dwukrotnie więcej niż obecnie – od imigranckich kas niemających nawet swojej siedziby, po wielkie imperia bankowe w rodzaju J.P. Morgan&Company. Bez centralnego banku państwo nie miało możliwości interwencji w celu utrzymania płynności sektora bankowego ani jakiejkolwiek nad nim kontroli. W lutym 1895 r. grupa bankierów zgodziła się pożyczyć skarbowi państwa potrzebne złoto, przy czym najwięcej wyłożył Morgan – 65 mln dol. (ok. 1,5 mld na dzisiejsze warunki). Pożyczka ta uchroniła skarb Stanów Zjednoczonych przed bankructwem, ale także przypieczętowała zwrot Ameryki w stronę waluty opartej wyłącznie na złocie, co przesądziły wybory prezydenckie 1896 r., kiedy zwolennik srebra, demokrata William J. Bryan, został pokonany przez hojnie wspieranego przez Morgana zwolennika złota, republikanina Williama McKinleya.

Następna dekada okazała się okresem prosperity (niemały impuls gospodarce dała zwycięska wojna z Hiszpanią w 1898 r.), kwitły nowe instytucje finansowe – szczególnie popularne były tzw. trusty, banki dla bogaczy mające niezbyt przejrzystą konstrukcję, ale za to generujące bardzo wysokie zyski – pod tym względem przypominały dzisiejsze niesławne fundusze hedgingowe. Załamanie przyszło niespodziewanie w kwietniu 1906 r., kiedy wielkie trzęsienie ziemi niemal zupełnie zniszczyło San Francisco, przynosząc straty w wysokości blisko 2 proc. PKB kraju i wywołując zamieszanie na giełdzie w Nowym Jorku.

W październiku 1907 r. dwóch spekulantów podjęło próbę zmonopolizowania rynku miedzi, w czym miała im pomóc umowa z prestiżowym Knickerbocker Trust. Próba ta zakończyła się jednak spektakularną porażką, którą „Wall Street Journal” nazwał „najbardziej absurdalną próbą spekulacyjnej żonglerki”. Absurdalna czy nie, sprawiła, że 17 października zaniepokojeni klienci zaczęli masowo wycofywać pieniądze z banków. Panika rozszerzała się błyskawicznie, przed oddziałami ustawiały się kolejki długie na kilka przecznic, zaczęło brakować pieniędzy, kolejne instytucje okazywały się niewypłacalne. Choć sekretarz skarbu chciał działać i był gotów wyasygnować 35 mln dol., państwu brakowało możliwości interwencji. Wszystkie oczy zwróciły się zatem w stronę jedynej osoby, która mogła uspokoić sytuację – tak jak zrobiła to ponad dekadę wcześniej.

W sobotę 19 października J.P. Morgan, przebywający na konwencji swojego Kościoła w Wirginii, natychmiast wrócił do domu (otoczonego już przez reporterów) i zaczął przyjmować ustawiających się w kolejce dyrektorów banków i trustów szukających pomocy u najpotężniejszego ze swojego grona. Szybko doszedł do wniosku, że Knickerbocker jest nie do uratowania (jego dyrektor, bezskutecznie ubiegający się o audiencję, niecały miesiąc później popełnił samobójstwo), ale też błyskawicznie zrozumiał, że gra toczy się o znacznie wyższą stawkę. „Tylko uratowanie trustów zapobiegnie zupełnej katastrofie” – powiedział swojemu zięciowi. Szczególnie dramatyczna sytuacja panowała w Trust Company of America (TCA). Choć dyrektor nakazał wystawić w kasach duże ilości pieniędzy, żeby uspokoić klientów, prawda była taka, że z trudem wytrwał do końca dnia.

Morgan wezwał do siebie dyrektorów dwóch największych banków w mieście oraz szefa TCA, któremu kazał przynieść ze sobą najcenniejsze zabezpieczenia ze skarbców firmy. Kiedy pudła i worki zostały wniesione, osobiście oszacował ich wartość. Wieczorem spotkał się z szefami pozostałych trustów i od każdego z nich wysępił (brak lepszego określenia na podchodzenie do każdego z dyrektorów z pytaniem: „to ile pańska kompania zdecydowała się wyłożyć?”) pieniądze, które pozwoliłyby przetrwać Trust Company kolejny dzień. Swoją część dołożył także John D. Rockefeller, najbogatszy człowiek Ameryki, a wsparcie zadeklarował również baron Rothschild, największy bankier Wielkiej Brytanii.

Panika jednak nie ustępowała i z dnia na dzień sytuacja wyglądała coraz dramatyczniej. W czwartek okazało się, że pieniędzy brakuje nowojorskiej giełdzie. Tym razem Morgan przekonał dyrektorów banków (nie trustów), by w ciągu 10 minut (sic!) wyłożyli 23 mln dol. (ok. 0,5 mld dzisiejszych) i zapobiegli zamknięciu giełdy przed zwyczajową godz. 15, co z pewnością zwiększyłoby panikę. W piątek zabieg powtórzono, ale pieniędzy nie dało się dokładać w nieskończoność. Pierpont coraz gorzej znosił ciągłe prośby: wszyscy oczekiwali od niego działania, ale miał już po siedemdziesiątce, szwankowało mu zdrowie, złapał przeziębienie i w czasie kolejnych długich narad zdarzało mu się przysypiać. Do tego wszystkiego znalazł się na krawędzi depresji i bywały takie dni, że rodzina niemal siłą musiała wyciągać go z łóżka.

W niedzielę duchowni, zgodnie z umową z bankierami, uspokajali wiernych w kościołach. Sekretarz skarbu w tym samym celu wrócił do Waszyngtonu. Wydawało się, że wszystko zmierza w dobrym kierunku, kiedy w poniedziałek burmistrz Nowego Jorku oświadczył Morganowi, że miasto stoi na krawędzi bankructwa. Tym razem Jowisz wyłożył z własnej kieszeni 30 mln dol., żeby wykupić nierentowne obligacje miasta.

Reszta tygodnia wyglądała obiecująco, klienci przestali wyciągać pieniądze z banków, a nawet zaczęli ponownie je wpłacać. Wtedy w sobotę 2 listopada okazało się, że w wyniku skomplikowanej struktury zabezpieczeń finansowych bliska bankructwa jest wielka kompania Tennessee Coal, Iron and Railroad Company (TCI) – jeden z największych konkurentów współnależącej do Morgana U.S. Steel. Jej upadek z pewnością spowodowałby nawrót paniki. Jedyną rozsądną propozycją było wykupienie upadającej spółki przez prężne U.S. Steel, ale nie wszyscy jej udziałowcy chcieli się na to zgodzić.

Tymczasem powróciła sprawa TCA, której znowu groziła niewypłacalność. Do biblioteki przybyła zatem grupa kilkudziesięciu bankierów, by debatować w tej sprawie. Morgan posadził ich wśród średniowiecznych rękopisów i inkunabułów, w drugiej sali, między renesansowymi obrazami Ghirlandaia i Perugina ulokował szefostwo trustu, a sam z kolegami z U.S. Steel przeniósł się do gabinetu obok. Dyskusje trwały do późna, ale strony nie były w stanie dojść do porozumienia. Około północy Morgan oświadczył, że nie ma zamiaru dokładać więcej do upadających trustów, które same muszą wypracować jakieś rozwiązanie. Kiedy około godz. 3 nad ranem jeden z bankierów postanowił wyjść z budynku, okazało się, że drzwi są zamknięte na klucz, który ma w kieszeni J.P. Morgan. Zniecierpliwiony Jowisz oznajmił, że większe spółki muszą wesprzeć mniejsze i że muszą działać natychmiast.

Nie był to pierwszy raz, kiedy Pierpont zastosował podobny manewr – wcześniej zdarzało mu się urządzać spotkania biznesowe na pokładzie swojego jachtu „Korsarz” i żeglować po wodach nowojorskiej zatoki tak długo, aż uczestnicy spotkania doszli do porozumienia. Zebrani w bibliotece próbowali protestować, argumentując, że sami, bez porozumienia z radami nadzorczymi, nie mogą podejmować tak poważnych decyzji, ale gospodarz był nieugięty. Jego prawnicy przygotowali umowę kredytu na 25 mln dol., a on sam osobiście wręczył pióro pierwszemu sygnatariuszowi. Nad ranem Morgan otworzył drzwi i wypuścił gości do domów.

Pozostała jeszcze kwestia TCI. W niedzielę Morganowi udało się przekonać do pomysłu przejęcia innych udziałowców U.S. Steel, w tym Henry’ego Fricka – innego słynnego kolekcjonera sztuki, który pozostawił po sobie znakomitą Frick Collection. Pozostała tylko jedna, ale za to wielka i trudna do pokonania przeszkoda – prezydent.

Załamanie gospodarcze lat 90. XIX w. spowodowało, że coraz powszechniej zaczęto mówić o konieczności wprowadzenia niezbędnych reform i regulacji, które ukrócą gołym okiem widoczną korupcję i nadużycia wielkiego biznesu oraz wprowadzą zręby sprawiedliwości społecznej. W siłę rośli populistyczni demokraci oraz ruch socjalistyczny, a progresywizm zdominował również Partię Republikańską. Theodore Roosevelt, prezydent od 1901 r. (kiedy polski anarchista zabił prezydenta McKinleya), walczył z nieuczciwą konkurencją, rozbijał kartele i monopole, uważając, że wielkie korporacje „pod niektórymi względami i przy niektórych tendencjach są szkodliwe dla dobra publicznego”. Choć sam pochodził z zamożnej nowojorskiej arystokracji, Roosevelt przyjął założenie, że reformy są niezbędne i lepiej zrobić rewolucję samemu, niż czekać, aż dokona jej lud. Wybrał zatem drogę reform, ale wprowadzanych ostrożnie i bez szaleństwa właściwego, jego zdaniem, socjalistom i populistom. Mimo to Morgan nie znosił Roosevelta – zresztą ze wzajemnością. Kiedy po skończonej kadencji były prezydent udał się na polowanie do Afryki, Morgan wzniósł toast, w którym wyraził nadzieję, że „lwy spełnią swoją powinność”.

W 1907 r. wsparcie Roosevelta było jednak konieczne, żeby stworzyć faktyczny monopol na rynku stali – w normalnej sytuacji wzbudziłoby to zdecydowany sprzeciw rozbijacza trustów, ale też sytuacja nie była normalna. Frick nocnym pociągiem pojechał do Waszyngtonu i o godz. 8 rano w poniedziałek stawił się w Białym Domu. Kluczowe było uzyskanie zgody przed 10.00, gdy otwierała się giełda, ale sekretarz prezydenta odmówił przerwania prezydentowi śniadania. Pomogła wreszcie interwencja sekretarza spraw wewnętrznych, ale i tak pozytywną decyzję Roosevelta ogłoszono dopiero o 11.00.

Zgodnie z przewidywaniami, wiadomość o uratowaniu TCI wzbudziła entuzjazm i przywróciła zaufanie na Wall Street. Choć wzrosło bezrobocie, spadła wymiana handlowa, a wiele firm i banków zbankrutowało, nie ulega wątpliwości, że działania Morgana zapobiegły jednemu z największych załamań gospodarczych w historii Stanów Zjednoczonych. Biorąc pod uwagę, że panika 1907 r. przyczyniła się do kryzysu w Meksyku (a zatem pośrednio także do wybuchu rewolucji w tym kraju w 1910 r.), kryzys taki miałby bardzo poważne reperkusje na całym świecie.

Pierpont, choć – jak wszyscy ówcześni milionerzy – znany był z filantropii, nie kierował się altruizmem. Nie chodziło też tylko o jego interesy, choć bez wątpienia akcja ratunkowa sprawiła, że w 1907 r. stracił 21 mln dol., ale na przejęciu TCI zarobił o wiele więcej. Morgan mógł nie popierać programu Roosevelta, ale doskonale zdawał sobie sprawę z długofalowych konsekwencji chaosu na rynkach i załamania gospodarki. Używając metafory Dorotki – Zła Czarownica z Zachodu zwołała pozostałe koleżanki po fachu, by wspólnie uradziły, co robić, żeby uniknąć smutnego losu swojej siostry ze Wschodu, zabitej – nawet jeśli niechcący – przez dziewczynkę z Kansas. Porównanie o tyle celne, że choć Morgan był postacią dość powszechnie szanowaną, a w 1907 r. na jego widok ludzie wiwatowali na ulicach (w przeciwieństwie do Fricka, którego określano jako najbardziej znienawidzonego człowieka), to jednak i jemu można było wiele zarzucić. W 1912 tzw. Komisja Pujo, badająca działalność skompromitowanych trustów, odkryła (choć chyba nikt nie był zaskoczony) istnienie kontrolującego najważniejsze instytucje finansowe kartelu, na czele którego stał oczywiście J.P. Morgan.

„Lubię »niewielką« konkurencję” – wyznał szczerze przed Komisją, ale w 1907 r. własnym majątkiem poręczył za zagrożone instytucje (nie wspominając już o mieście, w którym mieszkał), będące przecież jego konkurencją. Morgan uważał bowiem, że większy majątek oznacza także większe obowiązki, toteż przekonał (a raczej: zmusił) innych czołowych bankierów do wzięcia odpowiedzialności za powstały kryzys. Zdawał sobie sprawę, że długofalowe konsekwencje bezczynności – albo czekania na działanie innych, np. rządu federalnego – będą znacznie gorsze.

Kryzys 1907 r. sprawił, że konieczność zreformowania sektora bankowego stała się oczywistością nie tylko dla progresistów, ale też dla samych bankierów. Zapanował konsens w kwestii stworzenia banku centralnego, który nie tylko gromadziłby tak potrzebne rezerwy i dbał o elastyczność waluty, ale też dałby rządowi instrument nadzoru nad nieuregulowanym sektorem finansowym oraz – w razie potrzeby – państwowej interwencji.

W 1913 r., tuż po śmierci J.P. Morgana, powstał System Rezerwy Federalnej, a rząd Stanów Zjednoczonych ma dziś znacznie więcej mechanizmów kontroli, regulacji i interwencji – nawet jeśli wielu z nich wyzbył się w czasie prezydentury George’a W. Busha. Nie ma tylko Johna Pierponta Morgana.

Może właśnie tęsknota za taką postacią i taką postawą skłoniła prezydenta Baracka Obamę, by w wygłoszonym 25 stycznia 2012 r. orędziu o stanie państwa powołać się na tzw. regułę Buffetta, zakładającą opodatkowanie milionerów. Sam Warren Buffett, autor tego pomysłu, z majątkiem obliczanym na 39 mld dol., jest drugim najbardziej majętnym Amerykaninem.

Polityka 07.2012 (2846) z dnia 15.02.2012; Historia; s. 60
Oryginalny tytuł tekstu: "Spisek w bibliotece"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Mark Rothko w Paryżu. Mglisty twórca, który wykonał w swoim życiu kilka wolt

Przebojem ostatnich miesięcy jest ekspozycja Marka Rothki w paryskiej Fundacji Louis Vuitton, która spełnia przedśmiertne życzenie słynnego malarza.

Piotr Sarzyński
12.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną