Robert Krasowski: – Kiedy wszystko zaczęło się sypać?
Leszek Miller: – Pierwszym przykrym momentem była dla mnie Rada Gabinetowa, na której posiedzeniu panowała zresztą całkiem miła atmosfera. Rada Gabinetowa to spotkanie prezydenta z Radą Ministrów, organizowane wtedy, kiedy prezydent chce się czegoś dowiedzieć od rządu z pierwszej ręki. Nie jest to miejsce rozliczania czy dyscyplinowania gabinetu, bo prezydent nie ma takich uprawnień, ale Kwaśniewski bardzo to celebrował, a nam to nie przeszkadzało. Po posiedzeniach tego ciała robiliśmy wspólne konferencje prasowe i właśnie na jednej z nich użyłem określenia o „szorstkiej przyjaźni”, które przeszło do historii.
20 marca 2003 r. odbywała się kolejna Rada Gabinetowa, poświęcona ocenie sytuacji międzynarodowej i bezpieczeństwa w związku z interwencją sojuszniczą wojsk amerykańskich w Iraku. Jak już wspomniałem wcześniej, na posiedzeniu panowała całkiem miła atmosfera. A dwa dni później w sobotniej „Rzeczpospolitej” ukazał się wywiad Kwaśniewskiego, w którym powiedział nieomal wprost, że powinienem ustąpić. Dowiedziałem się o tym w środku nocy. Otrzymałem telefon z pytaniem, czy wiem, że rano taki wywiad się ukaże. Dzwonię do Kwaśniewskiego, może jeszcze nie śpi, faktycznie odebrał. Pytam o ten wywiad, a on mówi coś w rodzaju: „A wiesz, coś tam rzeczywiście powiedziałem, chyba nic takiego...”. U mnie podejrzenia narastają i pytam: „Ale właściwie co powiedziałeś?”. „A wiesz, nie pamiętam już, to chyba nawet nie było autoryzowane”. Jak mówi, że nie wie, czy autoryzował, to ja już wiem, że sprawa jest poważna.