Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Rozmowy z byłym wiceszefem ABW

Mówi Grzegorz Ocieczek, który kierował akcją ABW w domu Blidów po samobójstwie Barbary Blidy

Sylwester Latkowski, Piotr Pytlakowski: Co pan robił w Katowicach w dzień śmierci Barbary Blidy?

Grzegorz Ocieczek: Strasznie mnie dziwią wątpliwości na ten temat. Mówiłem o tym setki razy. Ja byłem wtedy na Śląsku w swoim domu, wracałem z Krakowa, z pogrzebu policjanta i to jest do sprawdzenia. Widziało mnie 2000 osób na pogrzebie.

Dlaczego pan pojechał na pogrzeb tego funkcjonariusza?

Po pierwsze, prosili mnie o to komendant główny policji Konrad Kornatowski ze swoim zastępcą Tadeuszem Budzikiem. Po drugie z tego co pamiętam znałem tego funkcjonariusza, dlatego, że on pracował w KGP, i wydaje mi się, że miałem z nim wcześniej kontakt.

To był jakiś szczególny pogrzeb?

Tak, on zginął w sposób tragiczny, i to był pogrzeb uroczysty z kompanią honorową, z całą, że tak powiem, otoczką. Pamiętam, że Konrad Kornatowski nie mógł jechać wtedy na pogrzeb.

Jechał pan samochodem?

Z Budzikiem leciałem samolotem w tamtą stronę, a z Krakowa do Katowic jechałem samochodem służbowym.

Nie było to wcześniej zaplanowane, aby czuwał pan przy realizacji (tak nazywa się czynności podejmowane przez funkcjonariuszy - przyp red.) w domu pani Blidy?

Nie, nie było takiej potrzeby i nie było nigdy takiej sytuacji wcześniej przy jakichkolwiek realizacjach. Bo możemy sobie wyobrazić przecież, panowie zdają sobie sprawę, że było wiele realizacji poważnych. Przecież to jest do sprawdzenia, po bilingach, po przesłuchaniu stu świadków, tysiąca świadków. Kiedy pogrzeb się skończył, kiedy ja opuściłem pogrzeb, i to najbardziej mnie zdumiewa, te domysły niektórych członków komisji śledczej. To jest dla mnie kompletna abstrakcja. Jak można wmawiać mi, że nie byłem tam gdzie byłem, skoro widziało mnie 2000 osób, to jest po prostu żenujące dla mnie.

A tak na marginesie, co robi funkcjonariusz ABW na pogrzebie policjanta?

To był uroczysty pogrzeb, to nie jest sytuacja, że ktoś ginie prywatnie. Ja go przecież znałem!

Jak się nazywał ten policjant?

Zaraz... Akurat wypadło mi z głowy, ale znałem go, pracował w komendzie głównej.

***

Czy pan uważał, że Barbara Kmiecik to rzeczywiście tak ważny i wiarygodny świadek w sprawie afery węglowej?

Jako prokurator z wieloletnim stażem nie rozpatruję tego w takich kategoriach: czy Zając jest wiarygodnym świadkiem, czy Kmiecikowa jest wiarygodnym świadkiem, czy ktokolwiek jest wiarygodnym świadkiem. Rozpatruję to w powiązaniu z materiałem, który trzeba zweryfikować. Analizujemy materiał dowodowy. Jeżeli ktoś mówi: przekazałam pieniądze, to szukamy innych materiałów, które to uprawdopodabniają.

Spytaliśmy o panią Kmiecik, bo przecież pan ją znał prywatnie.

Stanowczo zaprzeczam. Nie znałem Kmiecikowej prywatnie. Nie rozmawiałem z nią ani razu.

A jej męża?

Męża znałem prywatnie.

Był pan z nim na „ty”?

Nie pamiętam, wydaje mi się, że nie.

Bywał pan u nich w stadninie?

Bywałem tam wspólnie z moją rodziną na Sylwestrze. Bywałem w stadninie, natomiast nigdy w życiu nie rozmawiałem z Kmiecikową, informuję oficjalnie.

A bez rodziny pan tam nie bywał ?

Może raz byłem. Kiedy pracowałem w prokuraturze okręgowej, chyba w wydziale śledczym, komendant wojewódzki policji, a może któryś z jego zastępców zorganizował imprezę w Chruszczobrodzie. Zaproszono mnie i innych prokuratorów. Nawet nie wiedziałem gdzie jadę i po co jadę. Byliśmy tam z całym wydziałem śledczym. Nie było w tym nic podejrzanego. Wtedy nie przecież żadnych informacji o przekrętach pani Kmiecik. A ta jej stadnina była bardzo ładna.

Kierował nią człowiek, który twierdzi, że od lat się z panem przyjaźni.

To Ronald Cybulski. Z tą przyjaźnią, to przesada. Poznałem go tam, w stadninie.

Tam pan go poznał?

Tak, tam. Nie znałem wcześniej Ronalda. Poznałem go będąc wspólnie z kolegami z wydziału na imprezie organizowanej przez komendanta.

Ale ta znajomość z panem Cybulskim nie była zdawkowa.

Przeszliśmy na „ty”, zostałem chrzestnym jego dziecka.

Według jego słów pan wielokrotnie tam bywał?

Czasem mnie zapraszał, ale wielokrotnie, to jest za dużo powiedziane. Trzy, cztery razy, nie więcej.

Pani Kmiecikowa ma do pana pretensje, że na jej krzywdzie zbudował pan swoją pozycję.

Jak może mieć do mnie pretensje ktoś, z kim nie rozmawiałem ani razu. Nie rozmawiałem z tą kobietą, jeżeli ona mówi inaczej - to kłamie. O co może mieć pretensje?

Że pan ją znał prywatnie, bywał u niej, a później podpisał pan nakaz jej aresztowania.

Nie znałem tej kobiety prywatnie. A nawet jakbym znał, to gdybym się dowiedział że jest przestępcą, musiałbym ja zatrzymać. Jej sprawę prowadził prokurator Krawczyk, miał wolną rękę, kogo zatrzymać i pod jakimi zarzutami. Być może, to ja podpisałem nakaz na panią Kmiecik, bo byłem jego przełożonym, ale decyzje podjął prokurator Krawczyk.

Wróćmy do tej stadniny. Czy nie uważa pan, że prokuratorowi nie wypada bywać w takich miejscach i w takim charakterze. Wieczorne spotkania przy wódce, bratanie się z takimi osobami, podobno był pan traktowany jak szczególny gość, nie musiał pan płacić.

Zapraszał mnie Ronald i tylko z nim tam przebywałem, kiedy kilka razy tam wpadałem. I zawsze za siebie płaciłem. Nigdy nie spędzałem tam weekendów. Byłem na zabawie sylwestrowej, za którą zapłaciłem, są na to świadkowie.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną