Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Kraj

Prześwietlanie jednorękich

O co chodzi w tej aferze?

L.Zych, T.Późniak, W.Olkuśnik /AG, ogitrev
Choć od ujawnienia sprawy minęły z górą dwa miesiące, wydaje się coraz bardziej zagmatwana. Spróbujmy ją nieco rozjaśnić.

Fakty. Zaczęło się 30 września, od krótkiego komunikatu Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Biuro ogłosiło, że do najważniejszych osób w państwie (m.in. prezydenta, premiera, marszałków Sejmu i Senatu) wysłało informację o „zagrożeniu ekonomicznego interesu państwa”. Chodziło o zmiany w opracowywanej przez ministerstwo finansów ustawie o grach i zakładach wzajemnych. Powód – z projektu ustawy zniknąć miał zapis nakładający na właścicieli kasyn, salonów gier oraz automatów o niskich wygranych (m.in. słynnych jednorękich bandytów) dziesięcioprocentową dopłatę od każdego zrealizowanego zakładu lub gry.

Dopłaty. Te pieniądze – według pierwotnych zamierzeń posłów – miały pójść na budowę Narodowego Centrum Sportu (kompleksu budynków sportowych w Warszawie, którego pierwszym elementem ma być wznoszony właśnie Stadion Narodowy). Nieoczekiwanie jednak ministerstwo sportu, które nadzoruje powstanie NCS, poprosiło w czerwcu resort finansów by ten wykreślił z projektu nowelizacji zapis o dopłatach. Jak argumentował później ówczesny szef resortu Mirosław Drzewiecki stało się tak, bo kierowany przez niego resort zdał sobie sprawę, że NCS nie powstanie przed Euro 2012. – Pieniądze na jego budowę były nam więc niepotrzebne – argumentował Drzewiecki. Kasa państwa mogłaby jednak – zdaniem CBA - stracić na tej zmianie projektu ustawy prawie pół miliarda złotych.

Jednak niedługo potem Drzewiecki zmienił zdanie – dwa miesiące później, po rozmowie z premierem zaniepokojonym stanem prac nad ustawą, wysłał do ministerstwa finansów kolejne pismo. Tym razem prosił o przywrócenie dopłat. Drzewiecki nie potrafił wiarygodnie wyjaśnić tego kroku.

Bomba. Wybuchła 1 października.

Reklama