Jak na polskie obyczaje, zmiany dokonały się elegancko: ulubieniec mediów, określany jako „legenda polskiej policji”, gen. Adam Rapacki odszedł obsypany komplementami, sam też ministra komplementował. Nowi wiceministrowie o znanych nazwiskach – Michał Deskur oraz Roman Dmowski – zostali zarekomendowani na stanowiska jako fachowcy potrzebni akurat na tym etapie zmian i przebudowy resortu. Z wyprzedzeniem zapowiedziano zmianę na stanowisku komendanta głównego policji.
Było kulturalnie, ale minister nie uniknął oczywiście podejrzeń, że jest kolejnym, który dokonuje „deschetynizacji”, bo przecież zarówno Adam Rapacki, jak i komendant policji Andrzej Matejuk byli powoływani przez byłego wicepremiera i szefa MSWiA Grzegorza Schetynę. Cichocki realizowałby zatem plan premiera: upokarzania, a może i dobijania dawnego kolegi i rywala. Taka to już uroda domniemań towarzyszących wszelkim zmianom personalnym.
Ważniejsze jednak jest to, że Jacek Cichocki (rocznik 1971) powraca do koncepcji jeszcze z czasów Tadeusza Mazowieckiego, czyli powierzenia cywilom kontroli nad służbami mundurowymi. Przy całym szacunku dla osiągnięć gen. Rapackiego, był on jednak i jest nadal człowiekiem policji, w niej zrobił zawodową karierę i w sposób naturalny musi się z nią utożsamiać. Tu skóry nie zmienia się łatwo; tymczasem MSW musi zmienić skórę.
Dotychczas stanowisko ministra spraw wewnętrznych – resortu nazywanego siłowym, służyło nie tylko indywidualnym karierom, ale także politycznym rozgrywkom, i między innymi pod wpływem bieżących wydarzeń politycznych reorganizowano je kilka razy i to w sposób wyjątkowo chaotyczny. Na przykład po tzw. sprawie Olina Urząd Ochrony Państwa wyjęto z MSW i podporządkowano premierowi, co szefom rządu miało dać gwarancje, że służby nie będą grały przeciwko nim.