Na pierwszy rzut oka wikłanie Machiavellego w polską politykę ma posmak dziwactwa. Jak jednak się wyrwać z jałowej rutyny sporu PiS z PO? Jak znaleźć twardszy grunt, na którym można poważniej porozmawiać? Aby to zrobić, trzeba odskoczyć daleko. Bardzo daleko. Trzeba się wyprowadzić ze swego kraju i swojej epoki. Dopiero wtedy zobaczymy nie PiS i nie PO, ale samą politykę.
Dlaczego cofać się aż o pięćset lat, do Florencji Machiavellego? Bo problem, przed jakim stanął, był podobny. Żył w epoce, która pod wpływem chrześcijaństwa uwierzyła, że polityka winna być szlachetna i sprawiedliwa. Oczywiście realna polityka wyglądała inaczej, ale traktowano to jako chwilowy defekt, który zaraz się uda naprawić. Właśnie za czasów Machiavellego nieformalnym władcą Florencji został kolejny „naprawiacz”, charyzmatyczny mnich Savonarola, głoszący potrzebę politycznej odnowy. Gdzie tu podobieństwo do polskiej demokracji? Otóż nasze czasy ożywia podobny polityczny sentymentalizm. Demokratyczna epoka również wierzy, że za chwilę wyhoduje nową politykę. Dużo lepszą niż w przeszłości. Moralną, sprawiedliwą, rozumną.
Ta wiara jest tak silna, że patrząc na politykę, mieszkańcy demokracji widzą nie jej rzeczywiste mechanizmy, lecz własne ideały. Śledząc kolejne wydarzenia czują dyskomfort, że politycy zachowują się inaczej, niż powinni. Więc szukają winnego. Tego, przez kogo polityka nie jest taka, jaka być powinna. To właśnie jest powód niechęci do PiS lub do PO. Wierzymy, że jesteśmy o krok od politycznej „normalności”, że wystarczy usunąć jeden chory element i obudzimy się w normalnym świecie. Uważamy przy tym, że nasze oczekiwania są umiarkowane. Jest jednak inaczej. Nasze oczekiwania są bardzo maksymalistyczne. I bardzo nierealistyczne. Bo tak naprawdę mamy pretensję nie do PiS i nie do PO, ale do natury samej polityki.