Trybunał Konstytucyjny jest opoką rządów prawa w Rzeczypospolitej – deklarował Bronisław Komorowski podczas dorocznego zgromadzenia ogólnego sędziów TK. Nazwał Trybunał jedną z „najważniejszych instytucji demokratycznego państwa prawnego”, powiedział, że nie można podważać jego autorytetu i wikłać w polityczne spory.
Takie podejście świadczyć mogło o zasadniczej różnicy w podejściu do Trybunału między obecnym prezydentem a jego poprzednikiem. Lech Kaczyński, śladem brata i jego partyjnych sympatyków, nie szczędził sędziom TK połajanek. Padały sugestie, że sąd konstytucyjny i zasiadający w nim sędziowie są elementem osławionego układu polityczno-towarzyskiego, mającego być źródłem wszelkiego zła trapiącego Polskę.
Równocześnie koalicja PiS-u, Ligi Polskich Rodzin i Samoobrony nie wahała się forsować na stanowiska sędziowskie ludzi o znikomych często kompetencjach, dużej za to uległości wobec nominujących ich partii. Skutkiem jest obniżenie efektywności pracy Trybunału (wiele co trudniejszych czy to politycznie, czy merytorycznie spraw jest odwlekanych) oraz kontrowersyjne wyroki i uzasadnienia – w tym zwiększające bez ustrojowego powodu rolę sądu konstytucyjnego (jak w niedawnym werdykcie tyczącym sędziów skazujących na podstawie dekretu o stanie wojennym).
Dlatego – jak już tu kiedyś pisałem – kluczowym testem stosunku obecnie rządzącej ekipy do Trybunału jest to, na jakich kandydatów będzie głosować w nachodzącym procesie wymiany części sędziów.
Otóż do końca obecnej kadencji parlamentu to od Platformy Obywatelskiej zależą de facto nominacje aż na dziewięć foteli sędziowskich (czyli obsada 2/3 składu Trybunału) – tylu bowiem sędziom kończy się w najbliższym czasie kadencja.