Po oswojeniu scenariusza, że PiS może wygrać, wypada zacząć oswajać się z sytuacją, że PiS będzie rządzić, a premierem zostanie Jarosław Kaczyński. Podobno nie trzeba się tego bać, bo to już nie ta sama partia, nie ten prezes, a doktryna wszechwładnego układu, który trzeba zwalczyć, nie istnieje, czyli żadna IV RP nie wróci. Wyobraźmy więc sobie, że PiS rządzi samodzielnie lub w koalicji z jakimś słabeuszem (kto zaręczy, że PSL Janusza Piechocińskiego nie da się skusić?), opierając się tylko na obietnicach już po wielekroć złożonych. Co dzieje się nazajutrz, a dokładniej rzecz biorąc, w ciągu kilku pierwszych miesięcy nowych rządów?
Na początek rozstajemy się bezpowrotnie ze wstąpieniem do strefy euro, bo dla tzw. obozu patriotycznego likwidacja złotego jest niewyobrażalna. Przestaje działać Trójkąt Weimarski, pogarszają się stosunki z Francją (która chce już nawet rządu europejskiego, a na dodatek przyznaje parom homoseksualnym prawo do adopcji dzieci) i – oczywiście – z Niemcami. W Europie pozostajemy w sojuszu z Wielką Brytanią, gdzie ma się odbyć referendum w sprawie dalszej przynależności tego kraju do Unii. Czyli nasza partia rządząca znajduje się w marginalnej frakcji w PE, która nie ma wielkiego znaczenia, o niczym nie decyduje, ale oczywiście może z godnością tupać i się obrażać.
Likwidacja programu in vitro nawet w tej początkowej, jak obecnie, postaci jest oczywista. Nie ma mowy o związkach partnerskich, a nawet o partnerskich umowach cywilnych, bo to wszystko jeśli nie jest zboczeniem, to godzi w rodzinę.
Oczywistą oczywistością jest likwidacja OFE, finansowanie ochrony zdrowia z budżetu, wprowadzenie dodatkowej wyższej skali podatkowej dla zamożniejszych, podniesienie płacy minimalnej i przywrócenie wcześniejszego przechodzenia na emeryturę (trzeba czymś zapłacić Solidarności za poparcie).