Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Kraj

Wojna z kibicami

Co naprawdę stało się na plaży w Gdyni?

Nikt nic nie wie, ale wszyscy na wyścigi komentują, odnoszą się i zapowiadają ostrą reakcję. A może warto chwilę poczekać, pomyśleć i zamiast ogłaszać wojnę, poszukać innej drogi.

Nadal nie wiemy, czy na plaży w Gdyni doszło do trwającego kilkanaście minut incydentu, czy też do poważnego zdarzenia kryminalnego o znaczeniu międzynarodowym. Płyną sprzeczne komunikaty. Rzecznik KGP Mariusz Sokołowski informuje, że bójkę sprowokowali marynarze z Meksyku, bo zaczepiali obce kobiety, zaś prokurator z Gdyni twierdzi, że awanturę wszczęli kibice Ruchu Chorzów. Głos zabiera minister spraw wewnętrznych, a nawet sam premier. Chyba nazbyt pospiesznie oceniają zdarzenie, o którym mało wiedzą, bo odpowiednie służby nie potrafią jeszcze przedstawić spójnego raportu o tym, co naprawdę wydarzyło się gdyńskiej plaży.

Na wszelki wypadek stanowisko traci zastępca komendanta miejskiego gdyńskiej policji. Zostaje poświęcony dla dobra sprawy – pokazania, że policja przestrzega odpowiedzialności za złe decyzje. W tym przypadku za spóźnioną interwencję. Tymczasem, według wielu źródeł, interwencja była prawidłowa. Kibicom bawiącym się na plaży od rana towarzyszyli policjanci w cywilu. Ekipy z oddziałów prewencyjnych dojechały na miejsce zdarzenia nie po godzinie, ale po kilkunastu minutach. Wtedy zresztą już nic się nie działo, uczestnicy bójki lizali swoje rany i zbierali się do opuszczenia plaży.

Policja ma nagrania z monitoringu i zeznania świadków. Nagrania trzeba przeanalizować, ale nawet najbardziej wnikliwa analiza nie pozwoli ustalić dokładnej chronologii zdarzeń i motywów działania, bo sytuacja była zbyt dynamiczna. Jak ocenić powody, dla których młoda kobieta podała butelkę Meksykaninowi (to zanotowała kamera)? Może miała świadomość, że użycza mu niebezpiecznego narzędzia do walki z kibicami, a to oznacza, że współpracowała z napastnikiem. Mogła być w jakiś sposób zmuszona do oddania tej butelki.

Reklama