Wiadomo też, że zwycięzca był faworytem Donalda Tuska i że tak naprawdę to – jak wszyscy komentatorzy to podkreślali – chodziło w tej rozgrywce o osłabienie pierwszego wiceprzewodniczącego partii, ale też jego frakcji i wzmocnienie faktycznego jedynowładztwa przewodniczącego. Ma to być ostatecznie potwierdzone pod koniec listopada na konwencji, która zamknie cykl wewnętrznych wyborów w PO, ustali składy jej władz, przyjmie strategię i taktyki na zbliżające się wybory.
Po zakończeniu wyborów na Dolnym Śląsku do mediów dotarły nagrane taśmy, z których wynika że – jak to się mówi – kupczono głosami, że „wysłannicy” Protasiewicza przeciągali na drugą stronę dotychczasowych zwolenników Schetyny, oferując przede wszystkim załatwienie pracy w KGHM. Czyli klasyczna korupcja polityczna. Wszyscy zakładali, że taśmy te ujawnione zostały przez obóz Schetyny, dla zemsty, w celu wywołania afery, spowodowania unieważnienia odbytych wyborów, wreszcie skompromitowania tak Protasiewicza, jak i oczywiście Tuska. Jak tam było - nie dowiemy się nigdy, zwłaszcza że Schetyna dawał słowo honoru, że nic o sprawie nie wiedział, niczego nie powodował i że po prawdzie to on jest najbardziej w tym wszystkim poszkodowany.
Zarząd, jak można było się dowiedzieć w pierwszych minutach po jego zakończeniu z dość chaotycznych relacji jego niektórych członków, przyjął rozwiązanie formalne. Wybory się odbyły, więc ich wynik jest obowiązujący, wszystkie zastrzeżenia, wątpliwości, taśmy będą podlegać teraz wewnętrznej lustracji, a posłowie podsłuchiwani i podsłuchujący zostaną poddani ocenie sądu koleżeńskiego w partii. A w ogóle to są sprawy wewnętrzne, po prawdzie nie ma o czym mówić, a tak w ogóle to najważniejsze jest dobro Platformy Obywatelskiej.