Jagielski, czyli jedyny pomysł na strajki
Syn współautora Porozumień Sierpniowych: Ojciec w ogóle nie chciał tam jechać
Wywiad ukazał się na portalu POLITYKA.PL 30 sierpnia 2011 r.
Cezary Łazarewicz: – Dlaczego to właśnie pana ojciec pojechał do Gdańska?
Jan Jagielski: – Ojca do Gdańska zesłano. On dobrowolnie nie chciał tam jechać. Tak jak żaden z tych facetów, którzy rządzili Polską, nie chciał jechać, bo to było wejście w nieznaną rzeczywistość. Wcześniej, w lipcu, wysłano go z taką samą misją do strajkujących w Lublinie. Miał doświadczenie, wiec postawili na niego.
Do żadnych frakcji i koterii partyjnych nie należał. Nie był do nikogo podczepiony, nie miał też żadnego wsparcia. Ale też nikomu nie wadził, bo nie był zagrożeniem. Nie stanowił żadnej siły poza siłą intelektualną. Uznali, że nic nie będzie ich kosztowało, żeby go wysłać do zbuntowanych robotników. Jak go zjedzą, to nie będzie to miało znaczenia. A jak mu się uda tych robotników okiełznać, to i tak go wdepczemy w ziemię, kiedy zbyt wysoko będzie podnosił głowę. A gdyby spróbował się sprzeniewierzyć partii, to będzie jego koniec, bo z PZPR się go wyrzuci.
Ktoś go musiał wysłać do Gdańska?
Ojciec dostał informację z sekretariatu premiera, że ma natychmiast lecieć do Gdańska. Mieszkaliśmy wtedy w Alei Róż i mieliśmy w domu telefon We-Cze z bezpośrednią linią. Gdy podnosiło się słuchawkę, od razu się ktoś odzywał po drugiej stronie. W taki sposób kontaktowali się członkowie Biura Politycznego PZPR. Widziałem, jak ojciec podniósł tę słuchawkę i stał przy niej przez moment, gdy ktoś z sekretariatu premiera tłumaczył mu, co się stało. Ojciec zaczął zaraz poszukiwać Edwarda Babiucha, który był wówczas premierem i jego szefem.
Myślałem, że o wszystkim decydował wtedy Edward Gierek?
Gierek był wówczas na wczasach i nie było z nim kontaktu.