Nawet ci, którzy już wcześniej nie mieli złudzeń, że Broniewski przegrał walkę z nałogiem, patrzyli na to, co się dzieje, z przerażeniem. To już nie było tylko picie z przygodnymi znajomkami ani nawet namawianie na pół litra ogrodnika przysyłanego na Dąbrowskiego przez rządowych urzędników.
„Dziadek o mało nie zapija się na śmierć” – zanotowała rodzinny przekaz (sama nie mogła jeszcze świadomie zapamiętać tego, co działo się z dziadkiem) wnuczka poety Ewa Zawistowska. Być może to jedno zdanie zawiera całą prawdę o tym, co działo się po śmierci jego córki – Anki. Broniewski deklarował miłość wielu kobietom, ale naprawdę kochał tylko ją jedną. Kiedy Anki zabrakło, nie chciał dłużej żyć.
7 września 1954 r. przywieziono go do Państwowego Sanatorium dla Nerwowo Chorych w Kościanie. Do teczki z dokumentacją pobytu męża w sanatorium Wanda Broniewska włożyła kartkę: „Akcja Jakuba Bermana i Janiny Broniewskiej [pierwszej żony poety – red.] przeciw Władysławowi Broniewskiemu”. Historię pobytu poety w Kościanie opisali w 1988 r. Jerzy Zielonka w „Wiadomościach Kościańskich” i Piotr Gabryel w „Dzienniku Zachodnim”. Nie żył już wtedy ani doktor Oskar Bielawski, dyrektor sanatorium od 1929 r., reformator polskiej psychiatrii i zwolennik eugeniki (dziś szpital nosi jego imię), ani Antoni Wilczewski, sanitariusz, jeden z tych, którzy opiekowali się poetą. O tym, co wydarzyło się w szpitalu 34 lata wcześniej, opowiadali reporterom ich bliscy. Jerzy Zielonka powoływał się także na osobiste rozmowy z Wilczewskim. Po latach wątek umieszczenia poety w Kościanie pojawił się w filmie Macieja Gawlikowskiego „Broniewski” z cyklu „Errata do biografii”.