Kim, u licha, są Arcade Fire? – to pytanie od lutego powtarzają co słabiej zorientowani miłośnicy muzyki rockowej. Wtedy kanadyjska grupa o tej nazwie odebrała najważniejszą statuetkę Grammy – za najlepszy album poprzedniego roku. Wielka kariera Arcade Fire powoli zaczyna dorównywać tym, które w latach 80. odnieśli U2, a dekadę później Radiohead – choć przebiega zupełnie inaczej. To jeden z bardziej fascynujących momentów w muzyce rockowej. Dawno w tej branży nie było takich kontrowersji.
„To chyba jakiś rodzaj gry wideo?” – dopytywali się śledzący galę Grammy internauci na Twitterze. I powtarzali pytania o postacie znane z telewizji: Dlaczego nie Eminem? Lady Gaga? Katy Perry? „Czy oni się piszą R.K. Fire?” – reagowała publiczność, z czasem uznając werdykt za skandal: „Wracajcie do swojego getta!”. Albo: „Gratulacje dla tych dziesięciu osób na świecie, które ich znają!”. Gotowało się na blogach i forach. Na rynku pojawiły się koszulki z mocniejszą, choć mniej parlamentarną wersją hasła: „Who the fuck is Arcade Fire?”.
– Zdajecie sobie sprawę z tego, że „Kim są Arcade Fire?” stało się memem współczesnej kultury? – pytał muzyków grupy serwis Pitchfork. – Jasne. I bardzo nas to bawi – odpowiadał Win Butler, lider grupy. Na dowód tego, odbierając kolejną (drugą po Grammy pod względem prestiżu w dzisiejszym świecie muzyki rozrywkowej) nagrodę Brit witał się ironicznie: „Cześć, jesteśmy Arcade Fire. Sprawdźcie nas w Google”.
Model U2, model Radiohead
Gdy wybuchła awantura wokół Grammy, Arcade Fire mieli już za sobą owacyjnie przyjmowane występy w Madison Square Garden, a przed sobą – zapowiadany na najbliższe wakacje wielki plenerowy koncert w londyńskim Hyde Parku, który odbędzie się wkrótce po tym warszawskim.