Trylogia „Władca Pierścieni” przyniosła Jacksonowi sławę, worek Oscarów (w tym dla najlepszego reżysera i za najlepszy film – „Powrót króla”), uczyniła go także obrzydliwie bogatym. Cena była jednak wysoka. Produkcja pochłonęła siedem lat życia reżysera, z czego 274 dni spędził na planie zdjęciowym. Pod koniec prac nad ostatnim obrazem nie krył zmęczenia, mówił wtedy, że wie już, dlaczego nikt wcześniej nie kręcił trzech filmów naraz. I choć wszyscy sądzili, że sukces „Władcy Pierścieni” stanowi gwarancję szybkiego rozpoczęcia prac nad „Hobbitem”, Jackson nie chciał wracać do Śródziemia, wolał poświęcić się innym projektom.
Po latach reżyser przyznał, że powodował nim również strach: „Myśl o pracy z 13 krasnoludami mnie przerażała. Wydawało mi się, że byłby to koszmar i że znacznie bardziej interesujące byłoby zobaczenie, co zrobiłby z tym ktoś inny”. Mało brakowało, a udałoby mu się wytrwać w tym postanowieniu. I choć ostatecznie stanął za kamerą ekranizacji pierwszej powieści Tolkiena, droga na plan była nadspodziewanie trudna.
Długa droga do Hobbitonu
Kiedy we wrześniu 2006 r. wytwórnia MGM ogłosiła, że chce zrealizować „Hobbita”, jej włodarze wyrazili nadzieję, że pracami na planie pokieruje Jackson. Ten jednak nie chciał się angażować, dopóki nie zostanie rozstrzygnięty spór ze współpracującym przy tym projekcie studiem New Line Cinema. Według Jacksona i jego żony, a zarazem producentki, Fran Walsh, zyski z dystrybucji „Władcy Pierścieni” nie były prawidłowo rozdzielane. Zrobiło się gorąco – New Line postanowiło odsunąć ich od projektu, a szef studia Robert Shaye wykluczył wręcz jakąkolwiek współpracę z Jacksonem, obwiniając go o to, że większa część obsady „Władcy.