Ameryką rządzą dwie czarnoskóre, heteroseksualne pary. Jedna włada z Białego Domu dzięki 66 mln głosów wyborczych. Druga ze sceny, za sprawą 230 mln sprzedanych płyt. Obie spotkały się pod koniec stycznia na Kapitolu podczas inauguracji nowej kadencji prezydentury Baracka Obamy – czyli tego z pary numer jeden. Uwagę mediów i portali społecznościowych zdominowało jednak wykonanie hymnu narodowego przez Beyoncé – czyli tej z pary numer dwa. Obecność Michelle Obamy i rapera Jaya-Z obiektywy aparatów odnotowały tym razem głównie dlatego, że towarzyszyli swoim małżonkom.
Tamtej eksplozji zainteresowania 31-letnia piosenkarka prawdopodobnie wolałaby jednak uniknąć. „Potrzebowała playbacku do zaśpiewania piosenki, którą 11-letnie dziewczynki wykonują na żywo na stadionach sportowych w całych Stanach. Hańba” – komentował na Twitterze któryś z internautów, a jego cięty komentarz przedrukowano wkrótce w tysiącu innych miejsc: od łamów „New Yorkera” po stronę główną BBC. Odtworzenie z taśmy ukochanego utworu Ameryki przez ulubioną wokalistkę Amerykanów wywołało bowiem szok dwojakiego rodzaju.
Po pierwsze, podważyło autentyzm samej inauguracji prezydenckiej. Jak zauważył wspomniany „New Yorker”, przypomina ona Amerykanom o podstawowych wartościach narodowych: otwartości, wolności słowa czy egalitaryzmie. Szwindel Beyoncé mógł sugerować szwindel w przesłaniu całego przedsięwzięcia. Oprócz narażenia patriotycznej dumy nadszarpnęła ona również wiarę w fundament własnego wizerunku: doskonałość. Doskonali nie potrzebują posiłkować się playbackiem.