Jako naród jesteśmy ponoć szczerzy i prostolinijni. Tymczasem krajobraz polskich miast, miasteczek, przedmieść, a nawet wsi jest coraz bardziej przesiąknięty nieszczerością, udawactwem, podszywaniem się pod kogoś, a właściwie pod coś innego. Mami się wzrok przechodnia, kusi mirażami. Coraz liczniejsze są miejsca stworzone na wzór teatralnej scenografii: ważny jest efekt, gdy się patrzy z pewnej odległości. Oto katalog najczęściej stosowanych chwytów.
1. Postarzanie. Zjawisko nie jest nowe; przypomnę wszelkie neostyle, po które masowo sięgano choćby na przełomie XIX i XX w. I robiono to niekiedy tak przekonująco, że wielu turystów odwiedzających dziś Poznań (nie wykluczam, że i część mieszkańców) jest przekonanych, że historia stojącego w centralnym punkcie miasta zamku ginie w odmętach odległej przeszłości. Tymczasem naprawdę liczy ona sobie nieco ponad sto lat i związana jest z osobą ostatniego cesarza Prus Wilhelma II. I oto historia zatoczyła imponujące koło i dostawiła drugą ideologiczną nóżkę: po stu latach stanęła w Poznaniu kolejna atrapa zamku, tym razem na cześć naszego księcia Przemysła.
Co dziś postarzamy najchętniej? Na pewno kościoły, bo hierarchowie katoliccy w Polsce z uporem trwają w przekonaniu, że stare mury (choćby pozorowane) lepiej sprzyjają kontaktowi z Bogiem niż nowoczesne formy architektoniczne. Stąd wiele stylistycznego fałszu, głównie barokowego i klasycystycznego, na czele z arcymakietą absolutnie wzorcową: bazyliką w Licheniu.
Chętnie podrabiamy też szlachetczyznę. Całkiem nieźle i wiarygodnie wypada to w kameralnej wersji kulinarnej, czyli wyrastających jak grzyby po deszczu przydrożnych karczmach, zajazdach, austeriach. Pełnych drewna, krytych słomą, niekiedy osmolonych dymem z komina. Słabiej udaje się nam postarzanie prywatnych domów, które z kolei mają udawać szlacheckie dworki.