Mimo że większość scen rozgrywa się pod dyktando obowiązujących serię reguł, są też ciekawe pomysły, które wypasionemu efektami kinu akcji z rajdami samochodowymi po ślepych uliczkach i walkami kung-fu na dachach pędzącego pociągu nadają charakter nie tyle jeszcze bardziej atrakcyjnego thrillera, co dość smutnego w sumie i skłaniającego do refleksji dramatu psychologicznego.
Wygląda na to, że twórcy „Skyfall” wyciągnęli wnioski z wielkiego sukcesu „Szpiega”, bo fabuła filmu jako żywo przypomina ekranizację jednej z powieści Le Carre, gdzie nieoczekiwanie w stan oskarżenia zostaje postawiona cała wierchuszka agencji wywiadowczej MI6 stworzonej do ścigania zorganizowanej przestępczości zagrażającej interesom Wielkiej Brytanii i świata. Chodzi o nieodpowiedzialne i nielojalne traktowanie wiernie jej służących agentów, którzy w krytycznych sytuacjach zostają pozbawieni wsparcia i możliwości ratunku. Złota zasada: cel uświęca środki, stosowana w stosunku do swoich przynosi opłakane skutki, czego przykładem zemsta pozostawionego na lodzie w czasie wykonywania misji na Bliskim Wschodzie eksagenta (Javier Bradem upozowany na Jokera w wersji blond). Zdumiewające, że nie on wydaje się w filmie najczarniejszym charakterem tylko M, szefowa organizacji, ucieleśniająca dotychczas najszlachetniejsze cechy matczynej opiekuńczości, troskliwości i wyrozumiałości. Judi Dench w roli diabolicznej szefowej cynicznie manipulującej swoimi podwładnymi jest poruszająca.
Daniel Craig jako maszyna do zabijania, do której powoli dociera perfidia toczącej się gry również zaskakuje pozytywnie. Jest nie tylko mięśniakiem o sprawności Spider-Mana ale bohaterem, chciałoby się powiedzieć, tragicznym, zdającym sobie sprawę z bezmiaru winy swoich zwierzchników, udającym jednak, że tego nie widzi.