Sam finał, zrealizowany w konwencji dokumentalnej, z zachowanym czasem rzeczywistym, jest poniekąd filmem w filmie: oglądamy obraz z noktowizorów umieszczonych na hełmach uczestników akcji, którzy przypominają w tej scenie wysłanników z obrazu science fiction. Wszystko jednak odbywa się w realu: kamera towarzyszy przebiegającym z jednego pomieszczenia kryjówki do drugiego, aż do sypialni najgroźniejszego terrorysty na świecie. Popisowo zrealizowana sekwencja, lecz mimo wszystko ważniejsze jest to, co oglądamy wcześniej, i za co Kathryn Bigelow stała się wrogiem numer 1 dla wielu amerykańskich polityków, zarówno demokratów, jak i republikanów. Senacka komisja bezpieczeństwa zarzuciła reżyserce, iż ukazane w filmie sceny przesłuchania podejrzanych o współpracę z Al-Kaidą są niezgodne z faktami. W prasie mogła o sobie przeczytać, iż jest sadystką i propagatorką tortur. Mocno powiedziane, ale Bigelow rzeczywiście nie ukrywa, że cel uświęca środki, i być może, gdyby nie zastosowano tak drastycznych metod, ibn Laden przygotowywałby dzisiaj kolejne zamachy. „Wróg numer jeden” to nie jest jeszcze jeden sensacyjny filmik o dzielnych agentach służących Stanom Zjednoczonym i ludzkości. Nie ma tu błyskotliwych dialogów, nagłych zwrotów akcji, popisów sprawnościowych czy romansów. Tylko żmudna, wyczerpująca praca śledcza: jeden złamany terrorysta po drugim przybliżają do celu.
Dla osób mniej znających historię zabicia ibn Ladena zaskoczeniem będzie odkrycie, iż tak znaczącą rolę odegrała w tej historii młoda agentka CIA, nosząca w filmie imię Maya.