Pierwsze wydanie tej legendarnej książki ukazało się w 1985 r. w wydawnictwie emigracyjnym i od razu wywołało falę zgorszenia. Jan Pelc uciekł pięć lat wcześniej z Czechosłowacji i żył we Francji. A opisał swoje pokolenie, młodych, długowłosych hipisów i artystów (choćby ze słynnego zespołu Plastic People of the Universe), którzy piją na umór w knajpach, ale nie tak malowniczych jak te hrabalowskie. Środowiska emigracyjne uznały tę powieść za obsceniczną i wulgarną, ale szybko stała się biblią undergroundu, a po rewolucji także bestsellerem – sprzedano ponad 150 tys. egzemplarzy. W Polsce Pelc też był legendą, kiedy w 1989 r. ukazało się w drugim obiegu okrojone wydanie dwóch pierwszych części powieści. Dopiero teraz dostajemy do rąk pełny przekład dokonany przez tego samego tłumacza.
Rzecz zaczyna się jak czechosłowacki „Buszujący w zbożu”. Olin ucieka przed milicją, ojcem, szkołą, chce być wolny i tak trafia do knajpy i hipisów. Wydaje mu się, że kiedy skończy 18 lat, to marzenie o wolności się spełni, ale szybko traci złudzenia. Wszystkie możliwości życia to pułapki: albo tyranie w fabryce, czyli w „królikarni dla robotów”, albo więzienie, albo wojsko, albo szpital psychiatryczny. Powieść ma niesłychany rytm i tempo, świetne dialogi i wisielczy humor – kapitalne są choćby przygody szpitalne Olina. Z czasem jednak robi się coraz ciemniej, przepychanki z milicją przestają być zabawą, pojawia się śmierć. Ta książka mówi też o życiu w strachu, jest oskarżeniem o tchórzostwo. Cała Czechosłowacja przypomina klatkę na króliki – roboty. Pozostaje tylko picie i bzykanie. W tle pojawiają się Polacy, którzy mają swojego Wałęsę i wierzą w zmianę, w przeciwieństwie do Czechów.