Pozycja istoty ludzkiej, rozumianej jako byt absolutnie wyjątkowy, została głęboko podkopana – przede wszystkim przez Karola Darwina, który ustawił człowieka w jednym ewolucyjnym szeregu z innymi ziemskimi organizmami. Po nieco ponad stu latach do Darwina dołączył Richard Dawkins w wydanym w 1976 r. „Samolubnym genie” (edycja polska – Prószyński i S-ka, 1996 r.). Ten biolog i zoolog udowadniał, że człowiek nie jest podmiotem używającym genów w celu reprodukcji, ale odwrotnie: to replikatory, geny, traktują go przedmiotowo – jako nośnik i maszynę do kopiowania samych siebie z maksymalną efektywnością.
W swojej książce Brytyjczyk wysunął też przypuszczenie dotyczące drugiego, obok genów, samolubnego replikatora, któremu nadał nazwę mem (skrót od greckiego mimeme, oznaczającego coś podlegającego powieleniu). Memy to hipotetyczne atomy kultury (dźwięki, gesty, idee), kopiowane przez ludzi porcje informacji. Memy mutują i są przedmiotem doboru naturalnego, walczą o przetrwanie w naszych mózgach, podlegając darwinowskim prawom ewolucji. Nasze głowy są dla nich tym, czym ciała dla genów – wehikułami przetrwania.
Ten ledwie naszkicowany pomysł został podchwycony przez uczonych, którzy po raz kolejny obniżyli nasz rating wyjątkowości. Byli wśród nich filozof amerykański Daniel Dennett (wywiad z nim zamieściliśmy w „Niezbędniku Inteligenta Plus – Czego szuka nauka?”, 6/10) i psycholog brytyjska Susan Blackmore. Dennett oparł na memie oryginalną teorię umysłu. Blackmore użyła go do skonstruowania memetyki – teorii odpowiadającej na pytania: Dlaczego mamy takie duże mózgi?