Karol Jałochowski: – Kiedy idzie pan na wybory, ma pan odczucie, że oddany głos pada ofiarą źle dobranego algorytmu wyborczego?
Piotr Faliszewski: – Z wyborami problem polega na tym, że – powiem, nieco tylko przesadzając – nie ma dobrego rozwiązania. Są tylko złe i takie sobie.
Są na to dowody?
Owszem, mamy coś takiego jak klasyczne już twierdzenie Kennetha Arrowa, które mówi, że nie istnieje system wyborczy, który nie łamałby choćby jednego z szeregu wymagań, jakie stawialibyśmy systemowi idealnemu. Na przykład wiadomo dobrze, że metoda większościowa, stosowana tak powszechnie na świecie, również w Polsce – choćby w wyborach do Senatu – jest systemem dalekim od ideału. Niestety, choć wiadomo, że istnieją metody lepsze, specjaliści nie są w stanie zgodzić się co do tego, która z nich jest najlepsza. Chodzi o wybór wad, które jesteśmy skłonni zaakceptować. I wygrywa status quo. We Francji przeprowadzono niedawno eksperyment, który dowiódł, że metoda ma ogromny wpływ na wynik wyborów.
Na czym polegał?
Przed wyborami poinformowano obywateli o testach nowej metody, wyjaśniono im jej istotę i podczas prawdziwych wyborów, po oddaniu głosu zliczanego dotychczasową metodą, proszono ich o oddanie drugiego głosu w ramach nowego systemu. Wyborcy mogli wybrać nie jednego kandydata nadającego się ich zdaniem na określone stanowisko, ale całą ich grupę. Mogli wskazać tych, których uznali za wystarczająco dobrych na dane stanowisko. I to była fenomenalna zmiana. Ludzie nie musieli wybierać tego jedynego, który ma szansę wygrać. Okazało się, że kandydaci, którzy nie otrzymywali dotąd wielu głosów, zyskiwali znaczące poparcie, bo wyborcy nie obawiali się zmarnowania swojego głosu.