Uczenie filozofii się nie opłaca, stwierdziły władze Instytutu Socjologii na Uniwersytecie w Białymstoku. Do kształcenia 62 studentów zaangażowanych jest 14 wykładowców, co oznacza że uczelnia musiałaby dołożyć do kursu 600 tys. zł. Tak wynika z algorytmu Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego, który premiuje liczbę studentów, bo za nimi idą państwowe pieniądze. Gdy studentów jest zbyt mało w stosunku do pracowników, powstaje deficyt.
– Z raportu wynika, że do innych wydziałów trzeba będzie dopłacić nawet dwa razy więcej, ale nas najłatwiej odstrzelić, bo jesteśmy słabo umocowani instytucjonalnie i istniejemy zaledwie od trzech lat jako kierunek w ramach wydziału historyczno-socjologicznego – tłumaczy prof. Małgorzata Kowalska, filozofka z Uniwersytetu w Białymstoku. Część kadry, by ratować kierunek, postanowiła zmienić nazwę na modniejszą „kognitywistykę i komunikację”, co spotkało się z oburzeniem reszty.
Zamieszanie w Białymstoku zmobilizowało grupę polskich humanistów, by wystosować do minister nauki Leny Kolarskiej-Bobińskiej list wyrażający zaniepokojenie stanem polskiej filozofii i humanistyki.
Sygnatariusze widzą w likwidacji kierunku filozofii w Białymstoku precedens, który zapoczątkuje zamykanie kolejnych jednostek na mniejszych uczelniach. – Gdyby do tego doszło, byłby to wyraz głębokiego kryzysu idei uniwersytetu – grzmi prof. Jan Hartman. – Kto nie rozumie, że uniwersytet stoi na filozofii i matematyce, które są jego glebą i nieboskłonem, ten się ośmiesza. Filozofia powinna być oczkiem w głowie każdego uniwersytetu, tym bardziej że jest tania.
I wcale nie elitarna, przekonuje dr hab.