Życiowa dewiza fizyka Alberta-László Barabásiego brzmi: „Nie sprawia mi satysfakcji zajmowanie się problemami, nad którymi pracuje wiele innych osób. Wolę pracować nad zagadnieniem, którego jeszcze nikt za problem nie uważa”. To ryzykowna strategia, ale w razie wygranej prowadzi na naukowe szczyty. Barabási wspiął się na nie błyskawicznie, choć zaczynał w miejscu, gdzie przyszłość nie kojarzyła się z niczym dobrym.
Reżim Nicolae Ceauşescu był dotkliwy dla wszystkich Rumunów, szczególnie jednak dawał się we znaki licznym mniejszościom etnicznym zamieszkującym Transylwanię (nazywaną przez Węgrów Siedmiogrodem). Albert-László Barabási urodził się w grupie etnicznej mówiących po węgiersku Szeklerów, o których tożsamość i rodowód historycy spierają się do dzisiaj. Spór ten w latach 80. XX w. nabrał w Rumunii wymiaru politycznego, a Szeklerzy, podobnie jak wszyscy siedmiogrodzcy Węgrzy i Niemcy, padli ofiarą wzmożonych szykan ze strony komunistycznego reżimu. W ich efekcie ojciec Barabásiego został zmuszony w 1989 r. do emigracji bez prawa powrotu – godząc się z losem, postawił warunek: nie wyjedzie bez syna. Albert-László studiował wówczas fizykę na Uniwersytecie Bukareszteńskim, od początku wykazując naukowe ambicje, których owocem były pierwsze publikacje.
Młody fizyk chętnie zamienił Bukareszt na Budapeszt, nie myśląc nawet o tym, że reżim Ceauşescu upadnie w ciągu kilku miesięcy, a ponury dyktator zostanie zgładzony przez własnych gwardzistów. Ostatnie dwa lata studiów spędził na Uniwersytecie Loránda Eötvösa w Budapeszcie.