Zapytani o historię Wszechświata, odpowiemy zapewne: Wielki Wybuch, promieniowanie, cząstki, rozszerzanie, ucieczka galaktyk... Ale może to tylko znikomy ułamek historii, mówi Paul J. Steinhardt (ur. 1952), szef Princeton Center for Theoretical Science, jednego z paru najjaśniejszych punktów na naukowej mapie świata. Może Wielki Wybuch nie był wcale Wielkim Początkiem, ale efektem zaledwie jednego z nieskończenie wielu, zdarzających się co bilion lat, wybuchów, rozpoczynających kolejne cykle ewolucji wiecznego Wszechświata?
Blisko 10 lat temu Steinhardt i Neil G. Turok (ur. 1958), jego przyjaciel z Cambridge University, dziś dyrektor Perimeter Institute w Kanadzie, ułożyli elementy znanych, ale szwankujących teorii kosmologicznych (patrz słowniczek teorii) w nową, zaskakująco spójną całość, którą nazwali teorią Wszechświata cyklicznego (to dość bezczelne z ich strony, ale trudno się dziwić – panowie dorastali, śledząc sukcesy programu Apollo, wierząc w niczym nieograniczoną moc ludzkiego poznania). Rzeczywistość, według nich, ma 11 wymiarów i składa się z dwóch powierzchni (rozumianych matematycznie), zwanych branami. Brany mają trzy wymiary, znane z życia codziennego, i sześć wymiarów, zwiniętych w sposób dla nas niepostrzegalny. Czas stanowi wymiar dziesiąty, natomiast brakujący, jedenasty, formuje przestrzeń (rozumianą matematycznie), dzielącą owe dwie brany. Znane nam oddziaływania, cząstki, atomy, cząsteczki, a więc i my, jesteśmy jak muchy przyklejone do jednej z takich powierzchni. Do drugiej brany przyklejony jest inny zestaw cząstek i oddziaływań. Brany dzieli ułamek centymetra (10–30), ale przeskok między nimi jest niemożliwy.