Jeśli wierzyć rozpowszechnianym przepowiedniom, czekają nas w tym roku straszliwe wydarzenia: gigantyczny wybuch na Słońcu może zniszczyć sieci energetyczne i przebiegunować pole magnetyczne Ziemi; nasza planeta zacznie wirować w przeciwną stronę, a przez jej glob przebiegną potężne wstrząsy tektoniczne, wzbudzające fale tsunami o wysokości wielu kilometrów; ponadto tajemnicza planeta Nibiru wytrąci Jowisza z orbity, wskutek czego zapalą się na nim gazy i w naszym układzie planetarnym rozbłyśnie drugie słońce. Mało tego. W grudniu punkt przesilenia zimowego znajdzie się na równiku galaktycznym, co zdarza się tylko raz na 26 tys. lat, i jeśli nawet bezpośrednio nie sprowadza jakichś kosmicznych katastrof, to niechybnie je powinien zapowiadać. Może na przykład zwiastować supernową, która wybuchnie w pobliżu Układu Słonecznego i wysterylizuje naszą planetę śmiercionośnym promieniowaniem gamma, albo spotęgować grawitację czarnej dziury w centrum Galaktyki, po czym Słońce i Ziemia zostaną wessane w Ciemną Szczelinę, ziejącą w Drodze Mlecznej tuż nad gwiazdozbiorem Strzelca.
Od tych apokaliptycznych wizji w Internecie aż huczy (Google wyświetla ponad 3 mln stron z frazą „end of the world 2012”). Co o nich sądzić? Cóż, dokładnie to samo, co o poprzednich końcach świata (patrz: POLITYKA 1). Z pewnością historie o zmianach kierunku wirowania Ziemi, drugich słońcach, pobliskich supernowych i żarłocznych czarnych dziurach łączy jedno: ich autorzy nie mają pojęcia, o czym piszą.
Nie potrafimy przewidywać wybuchów Słońca, ale nawet gdyby duży obłok słonecznej plazmy skierował się w naszą stronę, mielibyśmy wystarczająco dużo czasu, by spokojnie wyłączyć urządzenia narażone na uszkodzenie, minimalizując w ten sposób straty.