W tym roku mija 40 lat od ogłoszenia deklaracji National Cancer Act, którą prezydent Stanów Zjednoczonych Richard Nixon podpisał w imieniu Ameryki, ale miał na tym skorzystać cały świat. Dokument ten stał się symbolem rozpoczęcia walki z chorobami nowotworowymi, lecz, w odróżnieniu od innych podobnych aktów, za obietnicami poszły kolosalne fundusze. Suma dodatkowych 200 mln dol., przyznanych zespołom badawczym tylko w pierwszym roku po ogłoszeniu deklaracji, na wielu zrobiła wrażenie, choć z czasem okazało się, że nawet 100 mld dol. – a tyle przez 40 lat pochłonęły badania nowotworów w samych Stanach Zjednoczonych – to i tak za mało, by odnieść spektakularne zwycięstwo.
Na końcu europejskiej stawki
Dziś wojna z rakiem stała się łatwiejsza, wiele pojedynczych bitew jest wygrywanych. Ale coraz częściej słychać pytanie o koszty batalii, która, choć bezcenna (bo jak oszacować ludzkie życie?), naraża ochronę zdrowia na niespotykane wcześniej wydatki. Naukowcom z roku na rok coraz trudniej cieszyć się sukcesami. Aby podać pacjentowi nowy obiecujący preparat, muszą najpierw udowodnić, że pieniądze na niego wydane nie okażą się zmarnowane. Coraz trudniej do tego przekonać ubezpieczycieli, o czym można się było dowiedzieć w kuluarach 47 kongresu onkologicznego American Society of Clinical Oncology (ASCO). Do Chicago przyjechało niemal 30 tys. lekarzy, lecz chyba pierwszy raz w historii tej organizacji mówiono też o tym, skąd czerpać fundusze na walkę z rakiem i jak finansować kuracje.
We wrześniu w Nowym Jorku ma się odbyć specjalna sesja ONZ z udziałem Baracka Obamy, która być może zaowocuje deklaracją podobną do tej historycznej, podpisanej przez Nixona.