Podczas gdy legalnie działające zakłady przetwórcze inwestowały ciężkie pieniądze, by móc spełnić surowe unijne normy sanitarne, ubój gospodarczy w chłopskich zagrodach odbywa się tak: „Najpierw świnia jest wyciągana z chlewika, najlepiej za pomocą powroza. Musi ona stać w miarę spokojnie, aby »ubojowiec« mógł dobrze jej przyłożyć obuchem siekiery. W przypadku gdy za pierwszym razem uderzenie było za słabe, zabieg ten trzeba powtórzyć. Jak już zwierzę jest powalone, podcina mu się gardło. Sikającą z rany krew trzeba zebrać do wiaderka lub miski i dobrze roztrzepać palcami, żeby nie tworzyły się skrzepy i aby można ją było później użyć do wyrobu kaszanki. Teraz już tylko wystarczy oblać tuszę wrzątkiem lub obrobić ją na sucho za pomocą lut lampy. Najlepiej, żeby świnia leżała na drzwiach (wyjętych uprzednio z chlewika), gdyż wtedy łatwiejsza jest dalsza obróbka. Zabiegom tym często przyglądają się dzieci. Dobrze, niech się uczą” (cytat z „Magazynu Przemysłu Mięsnego”).
Zrobione potem domowym sposobem wędliny, bez żadnego nadzoru sanitarnego, można sprzedać na lokalnym bazarku. Jako produkt lokalny. Mają spore wzięcie. Albo też mięso dostarczane jest do przetwórni.
W ubojni pod Białą Rawską policja znalazła 90 ton nielegalnego mięsa. – Gdzie reszta? – pyta dr Jacek Leonkiewicz z powołanej przez ministra rolnictwa Rady Gospodarki Żywnościowej. Marek Sawicki, jeszcze jako minister rolnictwa, mianował Leonkiewicza na szefa zespołu do spraw szarej strefy. Kazał mu szukać odpowiedzi na pytanie: dlaczego tak szybko rośnie w Polsce czarny rynek mięsa.
Tak naprawdę jednak chyba nie był ciekawy odpowiedzi. Kopcował w szufladzie kolejne raporty, które nie tylko na nie odpowiadały, ale zapowiadały też nadchodzące afery.