UMTS, GPRS, EDGE, CDMA, HDSPA, HSPA+. To skróty angielskich nazw różnych technologii łączności komórkowej. Fachowcy mogą się godzinami spierać na temat wad i zalet każdej z nich. Kiedy jednak pada skrót LTE, zapada cisza. No tak, kiedy nadejdzie LTE, wszystko się zmieni – przyznają. LTE to skrót od Long Term Evolution (ewolucja długoterminowa). Dla laika kolejne zaklęcie, dla speców to święty Graal telefonii komórkowych. Technologia, która dziś jest na końcowym etapie prób. Pierwsze komercyjne sieci powstaną już w 2010 r. – Na razie to taki telekomunikacyjny Yeti. Wszyscy o tym mówią, choć nieliczni widzieli – żartuje Anna Streżyńska, prezes Urzędu Komunikacji Elektronicznej. Sprawa jest jednak poważna.
Telefonia komórkowa GSM miała przesyłać głos. I tyle. Potem dołączono do niej krótkie wiadomości tekstowe, czyli esemesy. Z czasem zaczęto system adaptować tak, by upchnąć transmisję danych, czyli bezprzewodowy Internet. Tak system GSM przekształcił się w UMTS. Także najnowocześniejsze systemy telefonii trzeciej generacji (3G) oparte są na łączeniu transmisji głosu z Internetem. W LTE, nazywanej także telefonią czwartej generacji (4G), jest odwrotnie. – Sieć z założenia służy tu do bardzo szybkiej transmisji danych w technologii internetowej. Jest rodzajem pojemnej rury, do której można wrzucić wszystko: rozmowy, Internet, telewizję HD, wideo na życzenie – tłumaczy Tomasz Kulisiewicz, ekspert w dziedzinie telekomunikacji.
Ta zmiana jest technologiczną odpowiedzią na potrzeby rynku. Klienci sieci telefonii komórkowych oczekują obok połączeń głosowych także mobilnego Internetu.