Sieci robią wielkie oczy
Polak w supermarkecie - inaczej niż ludzie na świecie
Miało być tak jak na Zachodzie. Dwadzieścia parę lat temu wydawało się, że w przyszłości (czyli teraz) aż 80–90 proc. klientów będzie robić zakupy w wielkich sieciach handlowych: super- i hipermarketach. Uwiodą nas: szeroki asortyment towarów, niższe ceny, a także hostessy kuszące degustacjami i promocjami. Drobni sklepikarze, opuszczeni przez konsumentów, będą musieli się poddać i splajtują. W połowie lat 90. ten scenariusz jakby zaczął się realizować. Tyle że jakoś wolniej.
Metro AG (właściciel m.in. Reala, Makro Cash&Carry, Media Markt) swoje hipermarkety w Polsce zaczęło budować według takiego samego planu jak w Niemczech – na przedmieściach dużych miast. Niemcy tam właśnie robią zakupy. Jadą od razu po pracy i dużo kupują. Przeważnie raz w tygodniu.
Polakom na początku też się to podobało, ale swoje zakupy robili inaczej. Zamiast jechać do hipermarketu od razu po pracy, najpierw udawali się do domu – po żonę. To ona zwykle decydowała, co kupić. Ich zakupy, mimo że rodzinne, też były skromniejsze – na dwa, trzy dni góra. – Wielu konsumentów mieszka w blokach, nierzadko bez windy – wyjaśnia Renata Juszkiewicz z Metro AG. – Konieczność dźwigania siatek od samochodu do mieszkania mocno powściąga zakupowe apetyty. Zakupy rozkłada się na dwa, trzy razy w tygodniu. Także dlatego, że nasze domowe lodówki nie są w stanie pomieścić większych ilości jedzenia. Niemcy mają nie tylko większe domy, ale także lodówki.
Skoro metoda „raz, a dużo” w polskich realiach jest nie do zastosowania, częste wyprawy po zakupy za miasto tracą ekonomiczny sens, zwłaszcza przy obecnych cenach paliwa.