Maria z Trójmiasta, urzędniczka, dziś na rencie: – Urodziłam siedmioro dzieci, jestem mamą szóstki. Że będzie siódme, dziewczynka, okazało się przypadkiem – w czasie badań, gdy u Marii wykryto nowotwór. Mąż też był wtedy mocno chory. Zlękli się, że nie udźwigną. Uradzili, że oddadzą małą dobrym ludziom. W ośrodku adopcyjno-opiekuńczym, do którego zgłosili się jeszcze w czasie ciąży, usłyszeli, że nie ma możliwości, by poznać nowych rodziców córki. Sprawę załatwia się anonimowo – zrzekają się praw rodzicielskich na specjalnym formularzu (dlatego tę formułę adopcji nazywa się blankietową), ośrodek znajduje rodziców adopcyjnych, sąd orzeka przysposobienie. A jeśli Maria i jej mąż, powiedziały panie w ośrodku, będą się w tej sprawie naprzykrzać, sąd może powziąć podejrzenie, że chcą sprzedać córkę.
Już po porodzie ktoś znajomy – wolą nie zdradzać szczegółów – skontaktował jednak z nimi pewną parę czekającą na adopcję dziecka. Sprawdzili, okazało się, że można legalnie oddać córkę konkretnej rodzinie. Nazywa się to adopcja ze wskazaniem. Przegadali z tamtą parą przez telefon dwie noce, opowiedzieli sobie życie. Poszli razem do sądu, który od razu przyznał opiekę nowym rodzicom. Po kilku miesiącach orzekł przysposobienie. Maria przysięga, że nie wzięła ani grosza.
Ewie z Tomaszowa, sekretarce, pewnego dnia, gdy w telewizji mówili o porzuconych dzieciach, aż przeszły ciarki po plecach: co bym zrobiła, gdybym znów była w ciąży? Z antykoncepcją u niej słabo: po czterech ciążach ma żylaki i wieczne kobiece dolegliwości, odpadają pigułki i spirala.