Joanna Cieśla: – Ile dzieci uchodźców uczy się w założonych przez panią szkołach?
Krystyna Starczewska: – W gimnazjum mamy ok. 20-osobową klasę multikulti dla uczniów, którzy muszą się nauczyć mówić i pisać po polsku. Mniej więcej po roku wchodzą do normalnych klas, ale nadal mają lekcje wyrównawcze. W każdej klasie jest co najmniej czworo uczniów o tak zwanych specjalnych potrzebach edukacyjnych. W sumie uchodźcy, dzieci niepełnosprawne i dzieci z domów dziecka stanowią około 15 proc. wszystkich uczniów.
Co się z nimi dzieje po gimnazjum?
Niektórzy uchodźcy kontynuują naukę w naszych liceach, niektórzy idą do szkół zawodowych lub na kursy zawodowe. Staramy się zapewnić dalszą naukę wszystkim.
Mieliśmy na przykład kiedyś dziewczynkę z Chin, przyjechała nielegalnie – znaleziono ją w grupie imigrantów ukrytych w lesie. Wraz z jeszcze jednym chińskim chłopcem trafiła do domu dziecka. Zapytano nas, czy moglibyśmy ich przyjąć do szkoły, mimo że nie mówią ani słowa po polsku. Robili błyskawiczne postępy. Chłopiec po gimnazjum poszedł do szkoły gastronomicznej, dziewczynka była wybitnie zdolna, przyjęliśmy ją więc do naszego liceum. Maturę z polskiego zdała powyżej obowiązującego wówczas giertychowskiego minimum, a z matematyki uzyskała wynik powyżej 70 proc. Zabrakło jej jednak jednego punktu, żeby dostać się na ekonomię na Uniwersytecie Warszawskim! Chodziłam do pani rektor, tłumacząc, że to wyjątkowa sytuacja, ale usłyszałam, że nie może zastosować innych kryteriów niż wobec polskich kandydatów.