Nowa władza chce ograniczyć wpływy klasztoru i przywrócić miastu świeckie oblicze. Próbuje opodatkować pielgrzymów, będzie refundować zapłodnienie in vitro. Powstań z kolan, Częstochowo! – hasło, pod jakim walczyli w 2009 r. przeciwnicy ówczesnego prezydenta, powoli wchodzi w życie.
– Kilkutysięczne francuskie Lourdes czy portugalska Fatima mogą żyć wyłącznie z pielgrzymów, ale nie ćwierćmilionowe miasto – uważa Krzysztof Matyjaszczyk, prezydent Częstochowy, wcześniej poseł SLD, który w 2010 r. zdecydowanie wygrał wybory. – Nie przestaniemy być ośrodkiem pielgrzymkowym, ale szans dla miasta należy szukać w powrocie do tradycji akademicko-przemysłowych.
W 2011 r. na Jasną Górę przybyło 3,2 mln pielgrzymów. – Częstochowa niewiele z tego ma, choć wykłada mnóstwo pieniędzy na rozwój infrastruktury wokół klasztoru – dodaje prezydent. Większość pielgrzymów przybywa na kilka godzin i nie opuszcza terenów przyklasztornych. – Nam chodzi o partnerskie relacje z Jasną Górą.
Jednak trudno będzie je zbudować. Prof. Marek Szczepański, socjolog z Uniwersytetu Śląskiego, rodowity częstochowianin, wspomina lata, kiedy był ministrantem na Jasnej Górze. – Czuło się głęboki związek miasta z klasztorem, to była jednia – mówi.
Stolica laickiego progresizmu
Drogi miasta i klasztoru zaczęły się rozchodzić, kiedy Jasna Góra stała się bytem samowystarczalnym, ze swoją gastronomią, parkingami, noclegami dla pielgrzymów i biznesem pamiątkarskim.