To miało przyjść. Koleżanki zapewniały, że tak się z czasem stanie. Partner – jeszcze gdy była w ciąży – mówił, że matka zaczyna kochać dziecko, jak tylko je zobaczy. Potem, że gdy ono zaczyna się uśmiechać. Potem przestał o tym z nią rozmawiać. Po czterech latach od urodzenia córki ona wciąż żałuje, że jej dziecko jest. Karmi je, prowadzi do przedszkola, wychowuje, ale chciałaby, żeby córka zniknęła. Nie chce sobie z tym radzić. Ani słuchać, że będzie dobrze. Poszła kiedyś do specjalisty. Ten żadnych odstępstw od normy nie znalazł.
Brak miłości do dziecka wymyka się psychiatrycznym klasyfikacjom. O ile dobrze ma się powszechne przekonanie, że ta właśnie jest najbardziej oczywistą i najsilniejszą z ludzkich miłości, o tyle naukowcy toczą spory, czy to, co miałoby ją napędzać – instynkt macierzyński – na pewno istnieje. Sygnały nieumiejętności kochania pulsują w medialnych wypowiedziach i upublicznionych kilka tygodni temu zapiskach Katarzyny W. (jeśli wierzyć w ich autentyczność), której proces o zabójstwo córki właśnie rusza. Bardziej otwarte wyznania czyta się na kobiecych forach: „nienawidzę swojego dziecka”, „nie kocham mojego dziecka, jest mi obojętne”. Wyłącznie anonimowo. Potem jest o strachu przed samą sobą, zagubieniu, samotności, rezygnacji.
A jeszcze niżej, w odpowiedzi – litanie wyzwisk. Oraz oferty adopcji i trochę lukrowanych zapewnień, że to na pewno przecież w końcu przyjdzie, bo to prawo natury.
Gdy zatnie się na rozruchu
Pierwsze dni macierzyństwa to jedyny czas, gdy do niechęci, obojętności, odrazy wobec synów i córek można się przyznać. Bo jeszcze jest nadzieja, że to się wszystko jakoś ułoży pod społeczny standard. Inni mogą te stany uspokajająco tłumaczyć – zaburzeniem hormonalnym, szokiem, przemęczeniem.