Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Społeczeństwo

Precedens

Zero tolerancji dla pedofilii w Kościele

Nikt nie potrafi odpowiedzieć na pytanie, jaką skalę ma zjawisko pedofilii w polskim Kościele. Nikt nie potrafi odpowiedzieć na pytanie, jaką skalę ma zjawisko pedofilii w polskim Kościele. Pascal Deloche/Photononstop RM/Getty Images / FPM
Ofiara księdza pedofila domaga się finansowego zadośćuczynienia od Kościoła. Pozywa kurię za bezczynność. To będzie pierwszy taki proces w Polsce.
Episkopat zapowiada, żeby ofiary księży-pedofili nie spodziewały się od Kościoła odszkodowań.mezzotint123rf/Smarterpix/PantherMedia Episkopat zapowiada, żeby ofiary księży-pedofili nie spodziewały się od Kościoła odszkodowań.

Marcin miał wtedy 12 lat. Był z babcią na cmentarzu. Biegał wokół grobów i się zgubił. Chciał sam jechać do domu autobusem, ale po drodze spotkał wracającego z pogrzebu księdza. Nie znał go, ale ksiądz miał przecież na sobie komżę i stułę, poza tym ksiądz to ksiądz, więc zgodził się na podwiezienie. Po drodze mieli tylko wstąpić na chwilę na plebanię. Tam ksiądz Zbigniew usadził Marcina na kanapie i onanizował się jego ręką. Kazał przyjść znowu za dwa dni. Potem przyjeżdżał po Marcina pod szkołę i zabierał na plebanię. – Dlaczego nie uciekałem? Po pierwsze, babcia zaszczepiła we mnie silną religijność i szacunek dla księży. Po drugie, miałem mały kontakt z ojcem, który pracował jako marynarz. Ksiądz Zbigniew o tym wiedział, bo wypytywał mnie o rodzinę. Budował więc między nami taką dziwną, chorą więź emocjonalną. Po trzecie, ja wtedy niewiele wiedziałem o seksie, nie do końca rozumiałem, co się dzieje – tłumaczy Marcin. – Ale i tak poczucia winy udało mi się pozbyć dopiero wiele lat później, na terapii.

Kiedy Marcin ostatni raz był na plebanii, ks. Zbigniew znowu kazał się onanizować, ale nie był zadowolony, więc polecił chłopcu uklęknąć i skończył sam, na jego twarzy. Wtedy Marcin czuł już na pewno, że to coś złego. Zaczął wagarować. Wezwany przez szkolną pedagog, opowiedział wszystko. Powtórzył to potem przy dyrektorce szkoły i wezwanej przez nią matce. Potem kobiety zamknęły się w pokoju i długo rozmawiały, kiedy wyszły, zrozumiał, że nie zamierzają nic z tym zrobić. Gdy ojciec Marcina wrócił z rejsu, pojechał, by pomówić z księdzem, ale go nie zastał. I już nikt nie wracał do tematu; jakby nic się nie stało.

Polityka 16.2013 (2904) z dnia 16.04.2013; kraj; s. 26
Oryginalny tytuł tekstu: "Precedens"
Reklama