Największych wybiegów jest dziesięć. Każdy ma 20 na 30 m, z trzech stron jest otoczony murem z betonowych prefabrykatów, z czwartej kratą. Na każdym kłębi się setka dużych mieszańców. Psy widzą tylko niebo, z którego albo praży słońce, albo leje deszcz, i pilnującego ich zza kraty 24 godz. na dobę człowieka z batem w ręku. Gdyby zaczęły się gryźć, człowiek wchodzi i interweniuje. To on jest przewodnikiem stada. A właściwie bat, bo opiekunowie się zmieniają. Na kilkunastu mniejszych wybiegach żyją równie liczne stada, tyle że psy nie są tak duże. Osobno, w małych boksach, umieszczono agresywne lub takie, które naprawdę muszą mieć budę, jak krótkowłosy bokser.
Psa grzeje wątroba
Schronisko powstało na tyłach 6-hektarowej posiadłości. Zza tych krat się nie wychodzi. Zaledwie 232 adopcje w ciągu zeszłego roku na 3,7 tys. psów. Tyle co nic.
Z firmą Longina Siemińskiego współpracuje prawie sto gmin. Jego hotel dla zwierząt zarejestrowany w Łodzi może pomieścić około 200 psów. W odległej od Łodzi o 90 km wsi Wojtyszki działa filia – gigantyczna fabryka, gdzie psów nie opłaca się usypiać, źle traktować ani oddawać do adopcji. Za takie stawki dzienne opłaca się je trzymać.
Longin Siemiński nie wie, ile wydaje miesięcznie. Twierdzi, że na schronisku nie zarabia ani złotówki. Ale 6 lat temu nie było tu nic, tylko nieurodzajne pole. Dziś są budynki mieszkalne i przyczepy dla ponad 70 bezdomnych, których zatrudnia Siemiński, biura, samochody, duży staw dla ptactwa wodnego. Kangury, daniele, owce kameruńskie, białe wilki, woliery dla ptaków. Ostatnia inwestycja to monitoring.
Pada deszcz, psy miotają się w żółtawym błocie. Niektóre chowają się na zadaszonym wąskim drewnianym podeście, biegnącym wzdłuż jednego boku wybiegu. Rano opiekun zamiata podest i wykłada na dechy mięso.