W Katowicach zaprzyjaźniony fotograf zabrał go do zlikwidowanej huty. Dookoła poprzemysłowy rozpad – gruz, odpadki i jakieś dziury w ziemi. Wszystko, co miało jakąkolwiek wartość, dawno stąd wyniesiono. A mimo to w oddali, na resztkach tego, co kiedyś było murem, jakiś facet z młotkiem próbował wyszarpać resztki złomu, których inni nie zauważyli. Tuż obok zaś, przy zarośniętym basenie przeciwpożarowym, zdjęcia ślubne robiła sobie młoda para. Maciej Jeziorek wcisnął spust migawki.
1.
Teksas, droga krajowa numer 90 w kierunku Del Rio, 1956 r. Szwajcarski fotograf Robert Frank zatrzymuje na poboczu samochód, bierze aparat i wychodzi na środek drogi. Rozgląda się chwilę przez wizjer aparatu. W końcu w czarnej ramce widzi swój własny samochód, w nim zawiniętą w pled żonę i przytulonego do niej, śpiącego syna. Wciska spust migawki. Tym zdjęciem skończy swoją podróż.
Rozpoczyna ją dwa lata wcześniej. Pakuje do samochodu rodzinę i dwa niewielkie aparaty fotograficzne. Postanawia przejechać Stany Zjednoczone i je po prostu – po drodze – sfotografować. 20 miesięcy, 48 stanów i ponad 750 rolek filmu. Frank fotografuje głównie na ulicy, ale też w knajpach, podczas pogrzebów, wesel i wyborczych konwencji. Chwyta życie, ale nie szuka typowych bohaterów, mówi, że nienawidzi „tych cholernych historii z początkiem i końcem”. Fotografuje niedbale, przekrzywia kadry, gubi ostrość, detal topi w grubym ziarnie czułej kliszy. Po wielu latach przyzna, że część fotografii wykonał w biegu, nie patrząc nawet w wizjer aparatu. Te techniczne niedoskonałości zwiększają jednak tylko uczucie niepokoju i zagubienia wyzierające z jego zdjęć. W ten sposób powstaje album „The Americans”, wstęp do niego napisze sam Jack Kerouac. Książka zrewolucjonizuje fotografię i stanie się ważnym głosem w dyskusji o kondycji Ameryki lat 50.