Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Świat

Zbrodnia i sława

Proces Breivika: norweski horror trwa

Zeznaniom Breivika przysłuchuje się czworo psychiatrów (siedzą przed ławą sędziowską). Mordercy broni zespół pięciorga adwokatów (po prawej), a rozprawę obserwuje na miejscu 190 krewnych ofiar, ocalonych i dziennikarzy. Zeznaniom Breivika przysłuchuje się czworo psychiatrów (siedzą przed ławą sędziowską). Mordercy broni zespół pięciorga adwokatów (po prawej), a rozprawę obserwuje na miejscu 190 krewnych ofiar, ocalonych i dziennikarzy. Stian Lysberg Solum/Reuters / Forum
Wszyscy wiedzą, że on jest winny, ale proces musi się odbyć. Żeby demokracja ocalała, a sprawca został skazany na wieczne zapomnienie. Gdyby to było takie proste.
Gmach sądu miejskiego w Oslo obstawiły polowe studia dziennikarskie.Hakon Mosvold Larsen/Scanpix/Reuters/Forum Gmach sądu miejskiego w Oslo obstawiły polowe studia dziennikarskie.

Numer 26. Tarald Kuven Mjelde, urodzony 23 stycznia 1993 r. Był na Ścieżce Zakochanych. Otrzymał pięć strzałów z pistoletu i karabinu. Dwa w twarzoczaszkę, jeden w szyję, jeden w plecy, jeden w lewe udo. Pociski, które trafiły w głowę, weszły przez lewy policzek, złamały kości twarzy i wyszły prawym policzkiem i prawą stroną szyi. Strzał w szyję uszkodził lewą aortę, pocisk w plecy przeszył lewe płuco, uszkodził serce i wszedł do podbrzusza, natomiast strzał w lewe udo przeszył mięsień i pocisk zatrzymał się w kości udowej. Mjelde zmarł od ran postrzałowych”. Ścieżka Zakochanych wiedzie północnym brzegiem wyspy Utøya, Tarald był fanem Chelsea, według przyjaciół „bardzo ciepłym, przyjaznym i społecznie zaangażowanym człowiekiem”.

118 takich opisów wysłuchał Anders Behring Breivik, ale nie drgnęła mu nawet powieka. Morderca przez godzinę patrzył w stół, chwilami zamykał oczy, jakby próbował zasnąć – to prokurator Indze Bejer Engh, która czytała listę zabitych i rannych, co kilka nazwisk łamał się głos. Norweska telewizja wyłączała dźwięk, ilekroć oskarżycielka podawała szczegóły obrażeń – by nie epatować przemocą i nie ranić rodzin ofiar, które z trudem zapominają, co spotkało ich bliskich. To Breivik miał usłyszeć, co zrobił, ale na jego twarzy nie było widać zaskoczenia – raczej wypracowaną obojętność, czasem uśmiech satysfakcji. Zapłakał tylko wtedy, gdy Engh wyświetliła jego własny film propagandowy. „To było poruszające” – zeznał później.

Dziewięć miesięcy po zamachu w Oslo i masakrze na Utøyi Norwegia znów przeżywa horror tamtego dnia. 22 lipca 2011 r. to norweski odpowiednik 11 września 2001 r. – Nie możemy pojąć, dlaczego on to zrobił – mówi Marius, młody programista z Oslo. Po to jest proces: ma sprawcy wymierzyć sprawiedliwość, Norwegom pomóc zrozumieć zbrodnię, a ocalałym pokonać traumę. Na razie służy jednak głównie Breivikowi. „Popełniłem najbardziej wyrafinowany i widowiskowy atak polityczny w Europie od II wojny światowej” – chełpił się drugiego dnia procesu.

Ocalimy, co zaatakował

Sąd miejski w Oslo leży w ścisłym centrum miasta, obok dzielnicy rządowej, gdzie Breivik dokonał pierwszego ataku. Sam budynek przypomina twierdzę, ale wokoło nie ma zbrojnych oddziałów policji – sąd oblega tylko tłum dziennikarzy, przed wejściem niczym machiny oblężnicze stoją polowe studia, skąd telewizje komentują wydarzenia na sali. Tuż obok sądu biegnie linia tramwajowa, więc kable do wozów transmisyjnych przerzucono nad trakcją, by składy mogły kursować bez zakłóceń. Taka jest idea tego procesu: musi się odbyć, ale życie w Oslo ma się toczyć normalnie. Normalność jest jednak złudna, w środku Norwegowie się gotują.

Szkoda, że policja nie zabiła go na wyspie – rzuca Mikael, pracownik firmy bukmacherskiej spotkany nieopodal siedziby premiera. Tutejsze gazety od dziewięciu miesięcy zajmują się Breivikiem, donoszą o każdym szczególe z jego przeszłości, ale i z życia za kratami: o tym, co mówi psychiatrom, jak się ubiera, co dostaje do jedzenia. Masowy morderca stał się szwarc-celebrytą, przy którym blednie pamięć ofiar. A teraz jeszcze proces, gdzie może bezkarnie hajlować i wygadywać swoje brednie. Dla wielu ludzi to już za dużo. – Największy morderca od końca II wojny światowej stał się najsłynniejszym Norwegiem XXI w. – mówi prof. Nina Witoszek, historyk kultury na Uniwersytecie w Oslo i felietonistka „Aftenposten”.

„Na nienawiść odpowiemy miłością. Nie poddamy naszych wartości. Naszą odpowiedzią będzie więcej demokracji, więcej otwartości, więcej człowieczeństwa” – mówił premier Jens Stoltenberg bezpośrednio po atakach. Ale dziś Norwegowie boją się, że państwo przegra bitwę z Breivikiem – może go skazać, ale słowa prokuratora nigdy nie będą tak mocne i nie trafią do tylu mediów co rojenia mordercy. Po co w ogóle robić mu pełny i publiczny proces, skoro się przyznał, a jego słowa ranią rodziny ofiar? Bo przyznał się do czynów, ale nie do winy. A w państwie prawa winę trzeba udowodnić, zwłaszcza gdy chce się zamknąć kogoś na resztę życia. Tylko gdzie kończy się umiłowanie przejrzystości, a zaczyna mimowolne promowanie zbrodniarza?

– Robiąc mu uczciwy proces, ocalimy wszystko to, co zaatakował – tłumaczy Eskil Pedersen, szef młodzieżówki AUF, której obóz padł ofiarą ataku na Utøyi. To ocaleni z wyspy najgłośniej domagają się potraktowania Breivika jak każdego innego obywatela, chcą w ten sposób pokazać wyższość państwa prawa nad faszyzmem. Bez echa pozostają żądania, by wydłużyć wyroki za morderstwo lub wręcz przywrócić karę śmierci. – Norwegowie nie chcą, by ich kraj zmieniał się z powodu Breivika – mówi minister spraw zagranicznych Jonas Gahr Støre. Ale im dalej w proces, tym bardziej rośnie frustracja.

 

 

Mój syn tam był

To nie brzmiało jak wybuch, raczej jak uderzenie pioruna – wspomina Anja, pracownica norweskiego ministerstwa spraw zagranicznych. Było wczesne lipcowe popołudnie, gdy Breivik wjechał białą furgonetką do dzielnicy rządowej Oslo. Skandynawia ceni sobie otwartość, więc zamachowiec nie musiał pokonywać żadnych kontroli i bez problemu zaparkował duże auto bezpośrednio przed wejściem do Høyblokken, głównego budynku dzielnicy rządowej. Mieściły się w nim dwa ważne urzędy: biuro premiera oraz ministerstwo sprawiedliwości i policji. W furgonetce znajdowała się niemal tonowa bomba, skonstruowana z nawozu, oleju napędowego i gwoździ. O 15.25 fala uderzeniowa zdemolowała siedzibę premiera, wybiła szyby w pobliskich budynkach i rozeszła się ulicami. W księgarni Art Pocket 200 m dalej podmuch wmiótł witrynę do wnętrza sklepu. – Koleżanka miała szczęście, była na zapleczu – mówi sprzedawczyni. Zginęło osiem osób, trzy w recepcji Høyblokken, pozostałe pięć na ulicy. Ofiar byłoby znacznie więcej, gdyby nie piątkowe popołudnie – 250 osób, które pracowały jeszcze w okolicznych urzędach, uszło z życiem, ale 209 zostało rannych. Dzielnica rządowa wyglądała jak po przejściu tornada – na ulicach leżało wybite szkło i poskręcane kawałki metalu, w powietrzu latały dokumenty. Høyblokken i sąsiednie budynki do dziś są w remoncie.

Gdy służby ratunkowe dojeżdżały na miejsce, Breivik był już w drodze na swój drugi zamach. Jezioro Tyrifjorden znajduje się 40 km na zachód od Oslo, sama Utøya leży 600 m od brzegu. Wyspa jest własnością AUF – młodzieżówka Partii Pracy urządza tam co roku obozy letnie dla działaczy od 14 roku życia. Adepci socjaldemokracji z całej Norwegii zjeżdżają na kilka dni, w ciągu dnia mają spotkania z politykami, wieczorem dyskoteki. W sobotę na Utøyę miał przyjechać premier Stoltenberg, ale w piątek o 17.15 w przystani na lądzie zjawił się uzbrojony policjant i poprosił o pilne przewiezienie na wyspę.

Kapitan promu mógł zwrócić uwagę na ilość uzbrojenia: Breivik miał przy sobie karabinek Ruger Mini, pistolet Glock i torbę pełną amunicji. Ale policjant mówił, że przyjechał zabezpieczyć obóz. Po zejściu na ląd poszedł do głównego budynku kafeterii, zwołał młodych w jedno miejsce, po czym nagle otworzył ogień. Ludzie w panice rozbiegli się po wyspie, zaczęli chować się w budynkach, wchodzić na drzewa, skakać do wody. Breivik przez godzinę chodził po wyspie i metodycznie mordował napotkanych ludzi. Zastrzelił 67 osób, większość miała 15–19 lat. Jedna osoba utonęła podczas próby ucieczki, jedna zginęła, skacząc na skały. 495 osób przeżyło atak. – Mój syn tam był. Na szczęście zdołał uciec – mówi minister obrony Espen Barth Eide.

Chcemy wywołać konflikt

Pierwszy szok nadszedł tuż po tragedii. – Myśleliśmy, że coś takiego może zrobić tylko islamista. To przerażające, że zrobił to Norweg – mówi Maud, studentka tańca z Olso. Sprawcą okazał się nie tylko tubylec, ale na dodatek prawicowy ekstremista. Na wypadek śmierci Breivik zostawił w Internecie manifest, w którym opisał przygotowania do zamachu i wyłożył swoje motywy: potępienie imigracji, strach przed islamizacją i sprzeciw wobec polityki wielokulturowości.

Atak przyszedł ze środka i nie był wymierzony w imigrantów, tylko w polityków, którzy wpuszczają ich do Norwegii. A przede wszystkim w nowe pokolenie socjaldemokratów, które promuje wielokulturowość. To, co z początku wyglądało na akt szału, okazało się przemyślaną zbrodnią.

„Wiem, że to, co zrobiłem, jest straszne i że sprawiłem niewiarygodny ból tysiącom ludzi. Ale to było konieczne” – mówił Breivik w swojej tyradzie drugiego dnia procesu. „Jestem przekonany, że jeśli zatrzymamy wielokulturowy eksperyment w Europie, możemy ocalić nasze życie” – przekonywał osłupiałą salę. „Nie jestem nacjonalistą, tylko ultranacjonalistą. Chcemy wywołać konflikt, zanim etniczni Europejczycy staną się mniejszością. Bo gdy już się staną, będzie na to za późno” – tłumaczył morderca. „To nie były niewinne, apolityczne dzieci, tylko młodzi ludzie, którzy pracowali nad tym, by podtrzymać wielokulturowe wartości” – mówił o ofiarach. „Kierowało mną dobro, nie zło i drugi raz zrobiłbym to samo” – deklarował.

To nie jest mowa szaleńca, tylko fanatyka. Breivik wierzy, że miał misję i ją wykonał, a swoim czynem skłoni do działania innych ekstremistów. „Gwałtowna rewolucja to jedyny sposób, by rozwiązać ten problem” – mówił drugiego dnia procesu. „Nie boję się więzienia, bo ja się w nim urodziłem. Tym więzieniem jest Norwegia”.

Proces to dla niego przede wszystkim okazja, by przemówić do Norwegów. „Ludzie zostali zdradzeni i zwiedzeni przez wielokulturowców i liberałów”. Twierdzi, że działał w pojedynkę, ale zna dwie osoby, które miały podobne plany. „Są ludzie, którzy dziś szykują kolejne misje” – straszył w sądzie.

Breivik próbuje wykorzystać proces do nagłośnienia swoich haseł – dlatego jego adwokaci wezwali na świadków skrajnie prawicowego blogera, radykalnego mułłę skazanego za terroryzm i byłego szefa prawicowej Partii Postępu. Prokuratorzy mają zgoła inny cel – pokazać sądowi jadowitość poglądów Breivika, wykazać kłamstwa w jego tezach i w ten sposób rozsadzić go od środka. Ale żeby to zrobić, muszą pozwolić mu mówić, a to niesie ryzyko, że apologia zbrodni okaże się bardziej sugestywna niż dekonstrukcja zbrodniarza.

 

 

Wyłączony ze społeczeństwa

Przed ławą sędziowską siedzi czworo biegłych psychiatrów, którzy wydali sprzeczne opinie na temat zdrowia Breivika. Obserwują go podczas procesu i mają zweryfikować nowe ekspertyzy – kwestia poczytalności będzie badana przed sądem dopiero pod koniec czerwca, tuż przed mowami końcowymi. Ale cokolwiek orzekną biegli, Breivik i tak spędzi resztę życia pod kluczem. Jeśli uznają go za poczytalnego, otrzyma wyrok 21 lat więzienia, po którym władze będą mogły trzymać go za kratami tak długo, jak będzie stanowił zagrożenie – Breivik deklaruje, że chce dokonać kolejnego zamachu, więc na wolność nie wyjdzie. W razie niepoczytalności trafi na bezterminowe leczenie psychiatryczne.

Kara czy leczenie, jedno i drugie Breivik będzie odbywał w tym samym więzieniu Ila 10 km od Oslo, gdzie czekał na proces. Władze boją się, że mógłby zostać zabity przez współwięźniów, więc chcą zbudować dla niego osobne skrzydło. Już teraz ma zasłonięty widok z okien celi, by nikt nie zastrzelił go z zewnątrz, strażnicy obsługują go z zatyczkami w uszach, by nie mógł ich sprowokować. Breivik nie ma dostępu do gazet ani telewizji, nie wolno mu też odbierać korespondencji ani przyjmować żadnych wizyt oprócz obrońcy, księdza i lekarza. Rodzina i tak zerwała z nim kontakt – ojca prześladuje poczucie winy, matka odmówiła składania zeznań przed sądem. Oboje nie chcieli być na sali podczas procesu.

Gdy ten proces się skończy, on zostanie wyłączony ze społeczeństwa i nie będzie miał tej uwagi mediów. To dla niego największa kara – mówi Pedersen z AUF. Własnym działaczom radzi, by nie śledzili procesu, chodzili do szkoły, do pracy, spotykali się z przyjaciółmi. – Byłem na sali sądowej i on niewiele dla mnie znaczy. Skupiam się na rodzinach ofiar, na tych, co przeżyli. Pedersen ma powody do altruizmu: był na Utøyi w chwili przyjazdu Breivika, ale wraz z siedmioma osobami odpłynął jedynym promem tuż po pierwszych strzałach. Wiadomo, że Breivik chciał go zabić, ale jako szef młodzieżówki Pedersen odpowiadał też za nastolatków na wyspie. Niektórzy ocaleni mają mu za złe, że nie zaczekał i nie zabrał więcej ludzi.

Prawdziwy skandal kryje się jednak gdzie indziej: równolegle z procesem trwa dochodzenie komisji, która ma ustalić reakcję władz i policji. Już dziś wiadomo, że podwójny zamach przerósł norweskie siły porządkowe. O ataku na wyspie policja dowiedziała się stosunkowo szybko, ale oddział szturmowy nie był w stanie tam dotrzeć. Policja nie miała helikoptera, więc antyterroryści jechali z Oslo samochodem, na dodatek utknęli w korku. Gdy w końcu dotarli do przystani najbliżej wyspy, nie mieli łodzi. Oddział wypłynął z bardziej odległego miejsca, ale ponton zaczął tonąć pod ciężarem uzbrojonych antyterrorystów. Wreszcie garstkę policjantów dowiozła prywatna łódź.

Norwegów by to zraniło

W rezultacie Breivik miał całą godzinę na masakrę i to on zdecydował o jej zakończeniu. Zadzwonił na policję, zakomunikował osłupiałej dyspozytorce, że chce się poddać, poprosił nawet o połączenie z dowódcą jednostki szturmowej. Dzięki temu uniknął śmierci z rąk antyterrorystów i mógł zrealizować dalszą część planu – dać się pojmać, zamknąć w więzieniu i stanąć przed sądem, gdzie głosi dziś swoje chore hasła. Można domniemywać, że atak na budynki rządowe miał przede wszystkim odwrócić uwagę policji – ta, mając na głowie wysadzenie siedziby premiera, mogła zlekceważyć niedorzeczną z początku informację o policjancie strzelającym na wyspie. A w każdym razie uznać drugą sprawę za mniej istotną.

Stoltenberg odwołał ministra sprawiedliwości oraz szefa wywiadu, ale wszystko wskazuje na to, że koalicja zapłaci znacznie wyższą cenę. Partii Pracy zaszkodziła próba uczynienia z Breivika osoby niepoczytalnej. – Chcieli wytłumaczyć zbrodnię chorobą, tymczasem Norwegowie żądają ukarania sprawcy – mówi prof. Witoszek. Według sondaży przyszłoroczne wybory mogą przynieść zwycięstwo Partii Konserwatywnej, ba, brakujące głosy może zapewnić nowej koalicji prawicowa Partia Postępu, do której należał kiedyś Breivik. Niespełna rok po zamachu odzyskała notowania sprzed 22 lipca, a liberałowie, tradycyjny partner konserwatystów, wycofali właśnie swój sprzeciw wobec zasiadania w rządzie z prawicowcami.

Pozostaje jeszcze jedno pytanie, którego w Norwegii w ogóle się nie zadaje: dlaczego pół tysiąca osób nie zdołało obezwładnić jednego szaleńca? Był uzbrojony po zęby, przebrany za policjanta, młodzi myśleli, że morderców jest kilku, byli przerażeni i rozproszeni. Z drugiej strony na wyspie było wielu muskularnych Norwegów, a jedynymi, którzy próbowali obezwładnić Breivika, byli dwaj Czeczeni, wizytujący obóz. Niemieccy turyści pomagali wyławiać młodych, którzy uciekli z wyspy, za co dostali potem medale w Niemczech, ale nie w Norwegii. – Tchórzostwo to wielki, nieporuszony wątek w tej sprawie – mówi Witoszek. Ale sama o tym nie pisze. – Norwegów by to zraniło. Jeszcze za wcześnie, by o tym mówić.

Polityka 17-18.2012 (2856) z dnia 25.04.2012; Świat; s. 54
Oryginalny tytuł tekstu: "Zbrodnia i sława"
Więcej na ten temat
Reklama

Warte przeczytania

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną