Nie zgaduj, kto będzie nowym papieżem, żeby obecny cię nie przeżył – ostrzegają w Rzymie. Toteż w Watykanie wszelkie publiczne spekulacje na ten temat są źle widziane. Prałaci ich unikają, by się nie narazić otoczeniu papieża i innym prałatom, włoscy watykaniści też, by się nie wygłupić i nie popsuć sobie kontaktów z prałatami. Ale im dalej od placu św. Piotra, tym skrupuły mniejsze. Bo w końcu, czym różnią się spekulacje o tak zwanych papabili – tych, którzy mogą zostać papieżem – snute niedługo przed konklawe od spekulacji, które pojawiają się, kiedy na konklawe się nie zanosi. A właśnie z taką sytuacją mamy do czynienia teraz.
Benedykt XVI, jak na 81 lat, ma się dobrze. Zwichnięcie nadgarstka ograniczyło nieco swobodę ruchu papieża, który musiał nauczyć się funkcjonowania z przegubem w gipsie, ale nie zakłóciło rytmu jego pracy. Ponieważ nie może pisać ręką, nagrywa na dyktafon. Jest w dobrym nastroju, może i dlatego, że jego teologiczny traktat „Jezus z Nazaretu” stał się światowym przebojem; od maja 2007 r. do dziś rozeszło się ponad 2,5 mln egzemplarzy.
Gorzej poszło w ostatnich miesiącach w innych ważnych sprawach. W pierwszym półroczu tego roku Watykan zanotował serię porażek godzących w prestiż Stolicy Apostolskiej i samego Benedykta XVI jako głowy Kościoła. Największe szkody wyrządziło nieprzemyślane i źle przeprowadzone zdjęcie ekskomuniki z biskupów zwanych lefebrystami, odrzucających reformy i zmiany w Kościele rzymskokatolickim wynikające z II Soboru Watykańskiego. Nie dość, że lefebryści nie zmienili negatywnego zdania o Kościele posoborowym, choć Benedykt uchylił przed nimi furtkę pojednania, to jeszcze jeden z tak życzliwie potraktowanych biskupów głosi pogląd słusznie uważany za kompromitujący: że nie było niemieckich komór gazowych, a liczba ofiar Holocaustu jest mocno zawyżona.