Rosyjscy członkowie międzypaństwowego komitetu MAK komentowali we wtorek w Moskwie polski raport o przyczynach katastrofy smoleńskiej. Uznali, że raport ten w niczym nie zmienia ich wcześniejszych oficjalnych ustaleń. Polskie zastrzeżenia też były im znane dawniej: zostały w niewielkiej części uwzględnione, a inne – po prostu dołączone do oficjalnego raportu jako swego rodzaju zdanie odrębne. Co do głównych przyczyn katastrofy rosyjskie i polskie analizy niespecjalnie się różnią: samolot zszedł poniżej dopuszczalnej wysokości we mgle i nie zareagował na automatyczne sygnały ostrzegawcze.
Laikowi rzucają się jednak w oczy dwie znaczne różnice w ocenach. Raport Millera utrzymuje, że polska załoga nie chciała lądować, a jedynie zejść do wysokości stu metrów (w takim razie pytanie po co? – odpowiedź nie jest dla mnie jasna). Dla MAKu nie ulega wątpliwości, że piloci podjęli próbę lądowania, schodzili zbyt gwałtownie, gorączkowo wypatrywali niewidocznej ziemi. Nie podejmuję się rozstrzygnąć tego sporu, sygnalizuję jednak, że przynajmniej kilku polskich pilotów przyznaje rację MAKowi, który całe nieszczęśliwe zdarzenie zalicza do tzw. CFIT, kontrolowanych lotów ku ziemi, kiedy pilot nieumyślnie wprowadza się w sytuację bez wyjścia. Nie jest żadnym pocieszeniem, że to najczęstsza przyczyna katastrof, z powodu której w lotnictwie cywilnym zginęło ponad 9 tys. osób.
Druga różnica to ocena pracy rosyjskich kontrolerów lotu i ich ewentualne przyczynienie się do błędów polskiej załogi. MAK twierdzi, że ich praca nie miała istotnego wpływu na bieg wydarzeń. Raport Millera zaliczył tę kwestię do listy sześciu czynników mających wpływ na tragiczne zdarzenie.