Do tego czasu władzę w kraju będzie sprawował szef sądu najwyższego, którego decyzje będą miały moc rozporządzeń. W praktyce oznacza to wojskowy zamach stanu i obalenie prezydenta Mohameda Morsiego, który nieco ponad rok temu został wybrany w pierwszym demokratycznym głosowaniu w historii Egiptu. To największy błąd egipskiej armii, od czasu kiedy jej oddziały weszły między rozstępujące się wody Morza Czerwonego.
Morsi był fatalnym prezydentem. Pod jego rządami w Egipcie rozszalał się kryzys gospodarczy. Szybko narastały konflikty społeczne. Jako głowa państwa działał od gafy do gafy. Ale to wszystko nie do końca jego wina. Państwo jest w opłakanym stanie po 60 latach rządów wojskowych (!); w ciągu roku niewiele można było z tym zrobić. Morsi był posłusznym narzędziem Bractwa Muzułmańskiego, z którego się wywodzi. Nie był wymarzonym kandydatem Bractwa na prezydenta. Pierwszy z nich nie został dopuszczony do wyborów. Morsi nie potrafił też wybić się na niezależność, bo nie miał zaplecza w samym Bractwie, które wykorzystywało go przez ostatni rok jako zderzak – realizował niepopularne reformy i przyjmował na siebie całe niezadowolenie społeczne.
W żaden jednak sposób nie usprawiedliwia to interwencji egipskiej armii. Jej szefostwo, niesione entuzjazmem milionów demonstrantów na ulicach Kairu i innych miast, najpierw dało prezydentowi dwie doby na samodzielną rezygnację.