Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Świat

Polityka to nie piaskownica dla dzieci

Donosiciel WikiLeaks skazany na 35 lat

Otaczają nas wokół osoby, które albo współczują Bradleyowi Manningowi albo wręcz uważają jego skazanie – na 35 lat więzienia – za skandaliczną niesprawiedliwość.

Rozumiem to dobrze, zwłaszcza że Manning wydał wykradzione dokumenty Julianowi Assange’owi, a ten rozpoczął światową operację internetową demaskującą niezbyt chwalebną politykę USA. A Stany Zjednoczone nie są dziś na świecie lubiane i nic dziwnego. Rzadko bywa lubiany najsilniejszy chłopak na podwórku. Assange zyskał poklask rzeszy idealistów, a kiedy gwiazda jego nieco zblakła, do Chin, a potem Rosji uciekł Edward Snowden, kolejny – jak to dziś mówią – sygnalista, wskazujący na potencjalnie groźne dla obywateli postępowanie władz.

Rozumiem więc sympatię otaczającą Manninga, ale jego sprawa składa się z dwu całkowicie odmiennych rozdziałów. Doprowadził on do przesłania mediom krótkiego nagrania video z akcji wojskowej na przedmieściu Bagdadu. Na nagraniu widać jak załoga helikoptera strzela do nieuzbrojonych ludzi, powodując śmiertelne ofiary. Agencja prasowa – której personel ucierpiał – usiłowała bezskutecznie uzyskać to nagranie drogą legalną, powołując się na prawo do informacji publicznej. Manning działał tu bez wątpienia w interesie publicznym. Ujawnił prawdopodobną – jak wynikało z okoliczności – zbrodnię wojenną, a jeśli nawet video nie oddawało całości czy prawdziwego sensu zdarzenia, krwawy incydent powinien być bezstronnie zbadany przed sądem. Za ten czyn ująłbym Manningowi większość kary z surowego wyroku, jaki ogłoszono.

Ale Manning nie ograniczał się do akcji, które można opisać w podobny sposób. Ujawnił setki tysięcy dokumentów, przeważnie nie tak znów tajnych depesz dyplomatycznych. Nie mógł jednak z góry zakładać, że dokumenty te nie zawierają żadnych tajemnic państwowych, choćby dlatego, iż ich nie zdołał sam przeczytać.

Reklama