Z kolei Prokuratura Apelacyjna w Krakowie postawiła zarzuty polskiemu funkcjonariuszowi publicznemu, podejrzanemu w śledztwie ws. tajnych więzień CIA. Jednak jakiej treści są te zarzuty – nie wiadomo.
Nie wiadomo bardzo wielu rzeczy. Zacznijmy więc od tego, co wiadomo. Wiadomo, że doszło do ataku terrorystycznego 11 września 2001 r., a później do odwetu amerykańskiego na talibów w Afganistanie. Wiadomo, że Ameryka pochwyciła wielu podejrzanych. Wiadomo też, że wszyscy sojusznicy deklarowali Ameryce pomoc, a także – że współpraca wywiadowcza nie jest jedynie gestem dobrej woli, a wynika wprost z traktatu NATO. Nie ma więc niczego dziwnego w tym, że w Polsce mogła istnieć stacja przerzutowa czy nawet amerykańska minibaza koło lotniska na Mazurach, albo że Amerykanie współfinansują jakieś operacje, choćby dlatego, że kosztuje lotnisko i benzyna lotnicza. W Niemczech w tym czasie istniały bazy dla ponad 70 tysięcy amerykańskich żołnierzy. W porównaniu z tym dwupiętrowa willa na Mazurach jako baza nie prezentuje się poważnie.
W publikacji „The Washington Post” co najmniej zdziwienie musi budzić informacja, że w Polsce istniała najważniejsza z tajnych baz CIA. Biorąc pod uwagę to, że 11 września był największą od Pearl Harbour narodową traumą w Ameryce oraz skalę operacji odwetowej z dziesiątkami tysięcy żołnierzy – przypuszczałbym, że główne śledztwo toczyło się w innych warunkach i gdzie indziej.
Nieco ironiczny ton nie oznacza, że z obojętnością odnoszę się do torturowania kogokolwiek. Nie widzę jednak dowodu, by polscy oficerowie wywiadu mieli być dopuszczeni do amerykańskich przesłuchań. Przy wielu okazjach dowodzono, że Amerykanie niechętnie dzielą się swoimi tajemnicami.