Syria jest gotowa na demokrację
Rozmowa z syryjskim opozycjonistą George'em Sabrą
O tym, że „się zaczęło” dowiedział się pan rok temu podczas rodzinnego obiadu w mieście Seydnaya, niedaleko Damaszku. Zadzwonił do Pana ktoś z Daraa z informacją, że ludzie wyszli na ulice. To zaskoczyło syryjskich dysydentów, bo to nie oni dali sygnał do protestów, lecz zwykli ludzie rozpoczęli tę rewolucję. Co sprawiło, że nagle Syryjczycy przestali się bać?
Są trzy powody. Po pierwsze – przez 40 lat ten strach się kumulował aż przekroczył masę krytyczną i okazało się, że już dłużej nie ma się o co bać. Człowiek boi się o własne interesy, by mu nie zrobiono krzywdy, by nie wsadzono do więzienia. Dyktatura w Syrii trwa już od ponad 40 lat i przez ten czas każdy Syryjczyk zdążył stracić przynajmniej jedną z tych rzeczy, więc nie ma już sensu dłużej się bać. Po drugie – nie można pominąć wpływu wiosny arabskiej, która zaczęła się w Tunezji i Egipcie, a potem rozlała się na kolejne kraje arabskie jak Libia i Jemen. To dodało odwagi Syryjczykom, którzy uwierzyli, że ich marzenia o wolności mogą się spełnić. Po trzecie – Syryjczycy jakiś czas temu stali się liderami dążeń niepodległościowych, mam na myśli ruch zwany wiosną damasceńską [w 2000 r. po dojściu Baszara Asada do władzy powstało wiele inicjatyw intelektualistów syryjskich wzywających do demokratyzacji i reform – red.]. Niestety, zostaliśmy spacyfikowani przez władze, choć nasze inicjatywy nie zostały zupełnie zgaszone, lecz tliły się powoli, by dziś znów zapłonąć. Aresztowanie dzieci z Daraa, a następnie ich torturowanie sprawiło, że ten stłumiony gniew znów zapłonął. Ludzie zostawili swój strach w domach.
Jest pan politykiem i ma pan cele polityczne, ale na ulicach są zwykli ludzie. Czy oni chcą tego samego, co pan?
Nasze cele są takie same, choć ulica nie określa swoich w sposób polityczny.