9 kwietnia 1914 roku. Z polowego lotniska nieopodal Topolobampo, portu w Zatoce Kalifornijskiej, wystartował mały drewniany dwupłatowiec i skierował się wprost nad morze. Pilot, kapitan Gustavo Salinas Camiña, nadleciał nad dwie kanonierki należące do sił generała Victoriano Huerty, uzurpatora, który dokonał zamachu stanu i uśmiercił legalnego prezydenta Meksyku. Załogi okrętów, widząc wrogi samolot, otworzyły niecelny ogień z broni ręcznej. Trzymający się wysoko Camiña zrzucił, równie niecelnie, pięć bomb, po raz pierwszy w historii atakując z powietrza jednostki marynarki wojennej. Rozpoczęła się epoka lotnictwa morskiego. (Dla porządku dodajmy, że jest i inny, wcześniejszy pretendent – w styczniu 1913 roku dwaj greccy piloci mieli dokonać rozpoznania i ataku bombowego na tureckie okręty podczas I wojny bałkańskiej).
Sterowiec kontra samolot
Mało skuteczny nalot meksykańskiego pilota nie był, jak mogłoby się wydawać, wyczynem żądnego sławy desperata. Od kilku lat najpotężniejsze marynarki świata eksperymentowały z różnymi formami wsparcia powietrznego. W 1910 amerykański pilot i konstruktor Glenn Curtiss zaproponował wykonanie startu ze specjalnej platformy ustawionej na pokładzie zacumowanego okrętu – tego wyczynu dokonał pilot Eugene Ely, wznosząc się w listopadzie 1910 r. z krążownika USS Birmingham, by dwa miesiące później wylądować na zakotwiczonym w Zatoce San Francisco krążowniku USS Pennsylvania. 9 maja 1912 roku Brytyjczyk Charles Rumney Samson jako pierwszy wystartował z płynącego okrętu – pancernika HMS Hibernia. Jednak mimo obiecujących wyników eksperymentów start z pokładu był jeszcze dla samolotów nieosiągalny. Ale lotnictwo morskie miało w zanadrzu dwie mocne karty – samoloty startujące z wody oraz sterowce.