Oficjalna odpowiedź kandydata brzmi tak: – Mam poczucie, że moja energia i wiedza, połączona z umiejętnością realizacji różnych projektów oraz zdolnością współpracy z bardzo różnymi ludźmi daje szansę wyzwolenia energii w warszawiakach. Kandydat rozumie miasto, ma jego wizję i wie, że trzeba zrobić porządek z wszechwładną sitwą urzędniczą. W kampanii, jako kandydat bezpartyjny z poparciem PiS, będzie się więc odwoływał do zwykłych warszawiaków.
Nie chce – jak mówi – stanowiska ani tytułu, jedynie funkcji, która pozwoli mu przeprowadzić zamierzone wielkie zmiany w mieście. Jeśli nie dostanie, to nie. Zaszyje się na powrót w swojej Bartoszówce pod Mszczonowem, 40 km od Warszawy: wśród kamiennych arkad z polnego kamienia, kamiennych ścieżek i strumyczków przepływających przez posiadłość zajmować się będzie swoimi bonzai. Informacje, że Czesław Bielecki (lat 62) o coś w PiS zabiegał, są mocno przesadzone. Tak jak te, że spotykał się ostatnio z prezesem. Kandydat nie dzwonił, nie pisał, nie prosił. Przyznaje jednak, że o pomyśle startu poinformował najbliższych znajomych i czekał.
Już kilka miesięcy temu słyszał o tym Andrzej Anusz, były poseł PC. Ale w warszawskim PiS przymierzano jeszcze wówczas do stanowiska Joannę Kluzik-Rostkowską bądź Pawła Poncyljusza. Próbny balon pod koniec sierpnia, ku zaskoczeniu kandydata, wypuściła prof. Jadwiga Staniszkis, która w telewizji zaproponowała PiS, by poparł Bieleckiego. Powiedziała też o dwóch jego najważniejszych zaletach: daje szansę na pokonanie Hanny Gronkiewicz-Waltz, a co może być dla prezesa ważniejsze – ma pomysł na pomnik smoleński. Jarosława Kaczyńskiego miał w końcu przekonać argument, że inteligentny i wygadany architekt poprawi wizerunek partii. Sprawa jest bardzo świeża, bo dopiero w połowie września prezes zatelefonował i zaproponował współpracę.