Zajrzyjmy na chwilę do Gorzowa, bo to dziś miasto symbol. Otóż obywatel Jacek Wójcicki dostał wiosną propozycję i ją bez wahania odrzucił. Zgłosiła się do niego grupa mieszkańców Gorzowa Wielkopolskiego, proponując, by był ich kandydatem na stanowisko prezydenta miasta. Oferta bez sensu: Wójcicki kończył właśnie drugą kadencję wójta w podgorzowskim Deszcznie i mógł ubiegać się o reelekcję, licząc na 90-procentowe poparcie. W Gorzowie od 16 lat rządził zaś Tadeusz Jędrzejczak i z dużą pewnością siebie szykował się do piątej kadencji. Każdy ekspert by się zgodził: gra niewarta świeczki, w kalkulacji ryzyka zniechęcała zarówno mała szansa wygranej w pojedynku ze starym wygą, kontrolującym wszystkie miejskie struktury, jak i zbyt duży koszt porażki. Może następnym razem.
Wójcicki mógł czekać: jest młody, ma dopiero 33 lata. Ale miejscy aktywiści, którzy zjednoczyli się pod szyldem ruchu Ludzie dla Miasta, uznali, że Gorzów czekać nie może, bo kolejna kadencja rządów Jędrzejczaka doprowadzi miasto do upadku. Impuls do rewolucji nadszedł przypadkowo.
Grzegorz Witkowski, pracownik socjalny i aktywista, założyciel Fundacji Kota Dziwaka, spostrzegł, że ktoś z profesjonalnym zacięciem fotografuje drzewa w Alejkach Lipowych na osiedlu Staszica. Zaczął dopytywać i dowiedział się, że kilkadziesiąt starych drzew pójdzie pod piłę w ramach planowanej modernizacji drogi. Witkowski się oburzył i zrobił to, co robi dziś każdy oburzony – ogłosił na Facebooku „Petycję w sprawie gorzowskich alejek”. W ciągu dwóch tygodni podpisało się 2,5 tys. osób, obrona zagrożonych lip zmobilizowała innych gorzowian, którzy stwierdzili: dość! Czara goryczy zaczęła się napełniać: młodzi emigrują w poszukiwaniu perspektyw życiowych; centrum miasta opanowały banki, parabanki, apteki i lumpeksy; droga królewska, czyli ul.