Krótki kurs czarnej magii
Krótki kurs czarnej magii, czyli kto połamie sobie zęby na węglu
Na początku górniczego kryzysu okrzyknięto ją polską Margaret Thatcher. Jedni z nadzieją, że okaże twardość Brytyjki i złamie dominację wszechwładnych górniczych związków, inni z pogardą, że dąży do zniszczenia górnictwa, największej polskiej świętości. „Pani premier, lady Thatcher, ta ustawa jest dopchnięta kolanem” – wołał w Sejmie poseł SLD Zbyszek Zaborowski podczas nocnych obrad nad nowelizacją ustawy o funkcjonowaniu górnictwa węgla kamiennego. „Nie porównujcie lady Margaret Thatcher do tej lawirantki, kobiety, która kłamie, oszukuje” – ripostował Przemysław Wipler z KNP, budząc oburzenie sali i okrzyki, że jest pijakiem. Tak rodziła się ustawa, która ma umożliwić realizację programu ratowania Kompanii Węglowej za publiczne pieniądze.
Kompania to największy górniczy koncern Europy. W 14 kopalniach i 6 zakładach zatrudnia ponad 45 tys. osób. Od dawna jest faktycznym bankrutem. Gdyby nie to, że jest spółką państwową, górniczą i tak wielką, dawno by upadła. Ma 4,2 mld zł długów, 8 mln ton niesprzedanego węgla na hałdach, a każda kolejna tona wywieziona na powierzchnię powiększa stratę o 66 zł. Cztery najbardziej deficytowe kopalnie, generujące 80 proc. strat, to Brzeszcze, Bobrek-Centrum, Pokój i Sośnica-Makoszowy.
Trzeba je przenieść do Spółki Restrukturyzacji Kopalń (SRK), a następnie zlikwidować – postanowił rządowy zespół kierowany przez pełnomocnika rządu ds. górnictwa Wojciecha Kowalczyka. Większość górników znajdzie pracę w innych kopalniach, pozostali odejdą, korzystając z urlopów górniczych, wielomiesięcznych odpraw i innych dobrodziejstw pakietu osłonowego – uspokajano. Takie były założenia planu ratunkowego, który przewidywał jednocześnie skomplikowane przekształcenia Kompanii Węglowej. Chodziło o to, by sięgnąć po pomoc publiczną bez konieczności uzyskania zgody Komisji Europejskiej (bo mało czasu i jest ryzyko odmowy), a jednocześnie bez obawy, że spadną na nas unijne sankcje.