Patrząc z dystansu na kwestię demografii, trudno zrozumieć emocje, że jest za mało Polaków. Jeśli już teraz mamy do czynienia z milionową emigracją zarobkową czy dwucyfrowym bezrobociem i wielką skalą umów śmieciowych w kraju, to ile osób wyjeżdżałoby czy pozostawało bez pracy, gdyby zrealizować ambitne plany prorodzinne? Samo proste zwiększanie dzietności nie rozwiązuje automatycznie żadnych problemów. Przeciwnie, przyczynia się choćby do powielania dzisiejszego i tak nieefektywnego modelu emerytalnego, który powoduje, że dzieci potrzebuje głównie ZUS, bo się zawali. Dlatego do problemów demografii trzeba podchodzić spokojnie, bez histerii i bez przekonania, że proste środki, jak becikowe czy 500-złotowe dodatki na dziecko, załatwią sprawę. Rzecz jest o wiele bardziej złożona, a najważniejsza dla społeczeństwa jest nie tyle ogólna liczba ludności, co proporcje między grupami wiekowymi i mechanizmy, jakie rządzą przepływem świadczeń, usług i opieki. Słowem, ważne jest utrzymanie jakości społeczeństwa i jego właściwej struktury, a nie liczba mieszkańców.
We wszystkich badaniach jako idealny model rodziny Polacy wskazują dwa plus dwa. Gdyby realizowali ten swój wzorcowy scenariusz, w następnych dekadach byłoby nas prawie tyle co dziś. Prawie, bo tzw. zastępowalność pokoleń zapewnia wynik 210 dzieci na 100 kobiet w wieku rozrodczym, czyli od 15 do 49 lat. Te 10 to poprawka na dzieci, które nie dożyją dorosłości lub same nie będą mieć dzieci. Jednak od początku XXI w. trzymamy średni wynik 130 dzieci na 100 kobiet. Mniejszy jest tylko w Portugalii. Co się stanie, jeśli trend się utrzyma, i za 50 lat zniknie 5 mln Polaków? – To samo w sobie nie musiałoby być problemem. Jest nim zmiana struktury demograficznej związanej z wiekiem.