Za pierwszym razem zabrakło czasu. W latach 2005–07 rządy Prawa i Sprawiedliwości w koalicji z Samoobroną i Ligą Polskich Rodzin skoncentrowały się na polityce i gospodarce. Gdyby zjednoczona prawica zdobyła teraz większość w parlamencie, mogłaby spróbować swój projekt ustrojowo-polityczny zrealizować do końca. Można go nazwać narodową demokracją suwerenną (potocznie nazywany przez krytyków demokraturą), czyli miękkim autorytaryzmem, a w dziedzinie stosunków państwo–Kościół deodemokracją, czyli miękkim państwem wyznaniowym.
Miękkość ma jednak różne stopnie. W ośmioleciu rządów PO utrwalał się stan niejasności. Państwo nie było konfesyjne, ale nie było też świeckie. Rozdział między państwem a Kościołem katolickim był niezrównoważony na korzyść Kościoła i katolicyzmu. Jeśli teraz wygra prawica, przechył kościelny w polityce rządu i państwa zwiększy się dramatycznie. Za demokratyczną fasadą Polską będzie rządziła prawica z Kościołem. Prawna pozycja Kościoła rzymskokatolickiego zostanie potwierdzona bez zastrzeżeń i wzmocniona.
Suwerenność w imię Boże
Termin „demokracja suwerenna” politologia kojarzy z systemami budowanymi w Rosji Putina i na Węgrzech Orbána. Rosyjska demokracja suwerenna, według jej propagatorów, ma być drogą ku lepszej przyszłości narodów, które jeszcze nie są wspólnotą obywateli, lecz zbiorowiskiem mieszkańców państwa rosyjskiego. Ich tożsamość trzeba dopiero zbudować dzięki kontroli nad systemem edukacji, informacji i kultury, w tym religii jako siły więziotwórczej. W tej drodze siłą przewodnią mają być kreatywne, patriotycznie zmotywowane elity polityczne, społeczne i biznesowe wsparte przez lojalne służby specjalne, nowoczesne siły zbrojne i sektor bankowy.
Centrum rządzenia ma być silny ośrodek władzy wykonawczej wsparty przez prezydenta i parlament.