Coś w tym jest – pomyślałem po tym, jak Jarosław Kaczyński „bez żadnego trybu”, pieniąc się ze złości, krzyczał do opozycji w Sejmie: „Nie wycierajcie sobie swoich mord zdradzieckich nazwiskiem mojego śp. brata. Niszczyliście go, zamordowaliście go, jesteście kanaliami!”.
Coś w tym jest, że od czasu do czasu w polemice z Jarosławem ktoś pomaga sobie tragicznie zmarłym Lechem, i to może (acz nie musi) być nie fair, bo na taki argument trudno odpowiedzieć. To prawda, ale tylko do słów „zamordowaliście go” i „zdradzieckie mordy” – odpowiedział mój przyjaciel prawnik. I miał rację. Normalnie byłby to w Sejmie incydent bez znaczenia, ale te słowa wypowiedział najpotężniejszy człowiek w państwie, który ma premiera i ministrów, a do niedawna i prezydenta, na zawołanie. Prokurator generalny na jedno skinienie może się dobrać do „morderców i zdrajców”.
Opinia ministra policji na temat „protestantów” wiecujących przed Sejmem czy na Krakowskim Przedmieściu w czasie miesięcznicy nie pozostawia złudzeń, co władza myśli o swoich przeciwnikach. To „rozwydrzone bachory”, zdaniem wicepremiera Glińskiego. Czy stać ją na to, żeby kogoś aresztować pod zarzutem kontaktu fizycznego z policjantem lub innym pretekstem? Jeszcze miesiąc temu było to możliwe. Dzisiaj jest trudniej, po tym jak dziesiątki tysięcy manifestantów obroniły (przynajmniej na jakiś czas) Sąd Najwyższy i Krajową Radę Sądownictwa, społeczeństwo poszerzyło kurczące się granice wolności i bezpieczeństwa obywateli.
Niemniej jednak pokusa zemsty na „zdradzieckich mordach” istnieje. Pokusa „Norymbergi za Smoleńsk” istnieje. „Kolejne wybory zdecydują, która partia zapełni areszty” – pisał niedawno Marek Migalski w „Rzeczpospolitej”.